Wspomnień czar. Może o kilka dni za późno na opis, bo niedawno obchodziliśmy 11 rocznicę wydania tego dzieła, ale jak wiadomo – lepiej późno niż wcale.
Moment, w którym na rynku ukazywał się kolejny album legendy, był momentem dla mnie magicznym. Oczywiście nie sama premiera Black Album, bo wtedy raczej mało mnie interesowała (tak, naprawdę tak było), ale okres, kiedy pojawił się na rynku. Mniej więcej w tym czasie, zaczynałem swój najlepszy rozdział w życiu, który trwał jeszcze kilka ładnych lat. Masa wspomnień, fantastycznych ludzi i… dobrych płyt. Jedną z nich jest własnie „pożegnalny” album Hovy.
Te 11 lat dla Czarnego Albumu pięknie upłynęło. Dla osób, które miały jakiekolwiek wątpliwości czy można nazwać go klasykiem, śpieszę z odpowiedzią – tak, można. Oczywiście można powołać się na gust etc., ale bezpodstawne hejty tylko i wyłącznie dla hejtu są sami wiecie jakie. Same single są jednymi z najlepszych w karierze Jaya: „Change Clothes”, „Dirt Off Your Shoulder” i oczywiście legendarny rubinowy wymiatacz wszystkiego co możliwe – „99 Problems”. I nie można też zapominać o esencjonalnych „4th December” i „Justify My Thug”, gdzie fantastyczną robotę wykonał DJ Quik (przeżywający obecnie chyba drugą młodość).
Nie oznacza to jednak, że jest idealnie. Owszem, jest kilka słabszych momentów („Lucifer” czy „Allure” to jednak chyba nie dla mnie), ale w mojej ocenie nie aż takich, które mogłyby wpływać na możliwie jak najwyższą ocenę końcową. Jest to płyta wielka, godna tego, który ją nagrał. Jeden z trzech wielkich solowych klasyków Cartera. A może i nawet czterech, bo przecież American Gangster też posiada to „coś”, o czym marzą inni. No ale to już inna, równie ciekawa, historia.