Podróż. Mamut – recenzja

fisz mamut

Trafionym pomysłem było odświeżanie dyskografii Emade przed sesjami z Mamutem.

Piątek 13 jest jedną z najbardziej przegadanych płyt w polskim rapie. Niemalże od pierwszej sekundy Fisz nawija jak opętały, co w 2006 roku mogło wydawać się sporym zaskoczeniem w kontekście wcześniejszych dokonań z Tworzywem Sztucznym, które przecież ukazały się chwilę wcześniej (chociaż z drugiej strony mamy małą powtórkę z rozrywki: Polepione Dźwięki i Na Wylot się kłaniają, no ale to było jeszcze przed F3 i Wielkim Ciężkim Słoniem). Drugim takim albumem, jak projekt sprzed 8 lat, z pewnością nie będzie Mamut. Będzie za to czymś innym. Czymś, czego Fisz z Emade jeszcze nie zrobili. Raczej, bo czego to oni nie robili?

Najprościej rzecz ujmując – Mamut jest wypadkową wszystkich wcześniejszych produkcji Waglewskich, ale z naciskiem na Piątek 13. „Solówki” Fisza mieszają się tutaj z Albumem Producenckim Emade, produkcjami Tworzywa i ich pozostałymi wspólnymi projektami wyjąwszy Zwierzę Bez Nogi. No dobra, znalazło się też miejsce dla Kim Nowak, bo jego echa słychać trochę w „Karate”, ale właściwym punktem odniesienia niech zostanie okres ich twórczości datowany na rok niemieckiego mundialu.

Bo to właśnie do tamtego okresu jest najbliżej Mamutowi, mimo że ta bliskość też wcale nie jest taka oczywista jakby się mogło wydawać. Owszem, takie „Dzień Dobry” brzmi jak żywcem stamtąd wyjęte albo jakiś track z sesji nagraniowej. „Bieg” czy moje ulubione „Ślady” (które są bardzo mocno Pharcydowe i ekipa z LA wcale by się takiego kawałka nie mogła wstydzić) spokojnie się odwołują do twórczości Native Tongues Posse, a jak wiadomo, ta dostarczyła dużo inspiracji w połowie zeszłej dekady. „Zemstę” też trzeba zaliczyć do tego grona.

Emade dał popis i nie można się przyczepić do jego roboty. Wszystko brzmi świetnie, nieważne od wybranej stylistyki. Potwierdzenie wielkiej klasy i wszechstronności młodszego z Waglewskich. Jego stricte hip-hopowe produkcje nadal potrafią dobrze bujać, rzeczy a’la Tworzywo, jak tytułowy kawałek, są bardziej przystępne jak kilka lat lat temu, no ale taka oldschoolowa elektronika jest już dosyć kontrowersyjna. Jedni chwalą, drudzy ganią, mi kompletnie nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie.

A Fisz? Okres kiedy się go nie rozumiało już dawno chyba minął, także Noon może odetchnąć. Tekstowo jest bardzo przystępnie, nie ma zupełnie odjechanych liryków, jak to mu się często zdarzało. Nie jest to raper kompletny, ba, nigdy nim nie był, ale na mikrofonie poruszać się potrafi. I tylko szkoda, że jego rap został zepchnięty na bok przez śpiew, który tutaj dominuje.

Mamut też jest jedną z tych płyt, na których kompletnie nie zainteresowały mnie gościnne występy. Po prostu odnotowałem ich istnienie, a ich byt jest istotniejszy na traciliście, jak w piosenkach. No ale dla Eproma propsy zawsze.

Ogromne zaskoczenie. Podchodziłem bardzo sceptycznie, a dostałem materiał, który mnie nie nużył, ciekawił, potrafił zmusić kilkukrotnie do repeatu. W tym nędznym dla polskiego rapu roku pojawiła się mała perełka. Nie taka, o której będzie się pamiętać latami, ale taka, która dostarcza sporo frajdy przy pogodzie panującej za oknem. Za rok pojawi się coś nowego, a do tego wróci się po latach, żeby powspominać jesień AD 2014. Jeśli taki był cel Waglewskich to brawo.

8

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *