Film mogę już ocenić na spokojnie. Ani to skandal, ani ewenement.
„Z szacunku dla Chady, ale film to jakaś kpina / Połowa mych znajomych już w połowie wyszła z kina” rapuje Włodi w „NOLOVE (SŁŻ-SŁŻ)” z najnowszego W/88 (przy okazji zachęcam do zapoznania się z recką). Ja natomiast ze „Skandalu. Ewenementu Molesty” z kina nie uciekłem. Wręcz przeciwnie, obejrzałem go ponownie.
Łącznie trzy razy, ale nie dlatego, że jest to wybitna kinematografia (chociaż daleko mi do bycia jej znawcą). Film Bartosza Paducha to dla mnie sentymentalna podróż do lat 90., która przypomina mi te szare blokowiska, które obecnie zmieniły się na pastelozę nie do zniesienia. Nie ma tu żadnego znaczenia, że jestem z rocznika ’87 i nie mieszkałem wtedy w Warszawie. Taki był klimat, również w Płocku na osiedlu Wielkiej Płyty. Doskonale pamiętam, że część starszych non stop mówiła o Moleście, inni o Kalibrze, natomiast wszyscy nosili plastry Marcina Mięciela i mieli czapki Mighty Ducks of Anaheim lub koszulki z „Del Piero” na plecach.
Wracając do samego filmu. „Skandal. Ewenement Molesty” to dla mnie przede wszystkim świetna rola Wilka, który klasę pokazuje zwłaszcza w dwóch scenach – kiedy opisuje pamiętny dzień wrześniowy oraz pokazuje stary pokój w jednej ze stołecznych kamienic. Naturalne są gafy Vienia podającego liczbę utworów na Skandalu, a ten spokój Włodiego opowiadającego o roślinkach i samplerze w niewielkim mieszkaniu to taki nasz niepodrabialny polski klimat. Super są też historie Tedego – ten współczesny obraz modnie ubranego kolesia w kontraście do typka piszącego zwrotkę do „Ja wolę się nastukać” w WKD. Cichym bohaterem jest DJ 600V – weteran z dala od poklasku, robiący swoje, typ osiedlowego ziomeczka, który niby wie wszystko, ale wszystko trzeba z niego wyciągnąć.
Są też rzeczy, które mi nie pasują lub zwyczajnie się nie podobają. Całkowite zmarginalizowanie roli Tomiego/Pelego/Pelsona, co będzie „nieświadomym” problemem dla tych, którzy nie znają historii (Mistic) Molesty. Średnio wypadł też Numer Raz, niby luzacki, klasyczny, ale kompletnie nie pasujący mi do całego obrazu. Strasznie pospinani i średnio przekonujący się korporacyjni panowie. Największym minusem jest jednak to, że ze „Skandalu. Ewenementu Molesty” nie dowiedziałem się niczego nowego. Przez to nie wiem, czy to jest aby na pewno to, czego szukałem, ale po tych moich seansach wiem, że ten film był potrzebny nie tylko środowisku, ale i polskiej kulturze, która nie musi postrzegać historii polskiego rapu przez przerysowane do granic możliwości produkcje od których raperzy albo się odcinają, albo zwyczajnie się z nich śmieją.
Wrażenia artystyczne i punktowanie zostawmy tym, którzy się na tym znają, ja znowu wrócę za jakiś czas, chociażby dla końcowej sceny z unoszącym się nad Ursynowem dronem. Powtórzę – ważny film, ale niekompletny. Aha. Muszę wspomnieć też o tej całej otoczce związanej z dziełem Bartosza Paducha. Te wyczekiwanie, te fantastyczne reedycje płyt, które zrobił Warner, graffiti Lisa Kuli aka Alka Morawskiego i Klubu 2020 (poniżej fragment). Działo się, beż żadnych Kożuchowskich, ciuchów Patriotic i tym podobnych. Są rzeczy, które bronią się same.