Kto wie, czy to właśnie w moim mieście nie odbywa się największa impreza hip-hopowa w tym kraju. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że tak jest, ale to nie oznacza, że jest aż tak kolorowo, jakby mogło się wydawać <w tym momencie pojawiają się głosy, żebym zrobił swoją w takim razie, jak mi się nie podoba>.
Zaznaczam, że na dwóch poprzednich eventach nie byłem z prostego powodu. Wszyscy ci, których mógłbym zobaczyć, widziałem już niejednokrotnie, więc nie chciałem ponownie tracić czasu na to samo. Reszta akurat mnie nie interesowała, więc wybrałem imprezowanie gdzie indziej. W tym roku nie mogłem tego wydarzenia odpuścić z jednego powodu. Pro8l3m.
Od razu mogę zaznaczyć, że był to jeden z najlepszych rodzimych występów, jakie dane było mi zobaczyć kiedykolwiek. Ci, którzy oglądali moją transmisję na Periscope, mam nadzieję, że również się nie zawiedli i myślą podobnie. Dla mnie – prawie historyczny występ pod każdym względem, ale zdaję sobie sprawę, że mówię to z pozycji fana składu.
Trochę niżej od Oskara i Steeza należy uplasować dwa inne, świetne występy, a mianowicie Sławów i KęKego. Miałem okazję już w tym roku widzieć tych pierwszych i doskonale wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Właśnie to dostałem. Energię, znakomite show i pewien niedosyt, podobnie jak w przypadku Radomiaka. Dwa świetne koncerty, warte wiele więcej niż pojedynczy karnet na całą imprezę. To już chyba coś znaczy, nie?
Z innymi było już niestety sporo gorzej. O ile Kuban zaskoczył mnie bardzo pozytywnie (podchodziłem bardzo sceptycznie, naprawdę) i dał po prostu fajny występ, W.E.N.A też nienajgorzej, to na reszcie, którą dane było mi oglądać czułem się, ekhm, nie najlepiej.
Dużo sobie obiecywałem po koncercie Tedego, którego widziałem już kilkukrotnie. Baa, najlepszy polski koncert hip-hopowy, na którym byłem, to ten z 2010 roku z Łodzi, kiedy to grał z Numerem pod szyldem Warszafskiego Deszczu. Trzeźwo myśląc wiedziałem, że nie będzie nic z ulubionych Buhhów (czego bardzo bym sobie życzył, bo to właśnie pierwsze trzy projekty pod tym aliasem uważam za najlepsze co dał światu Tedeusz. Dowód), stare rzeczy będą ograniczone do minimum i w większości będą grane kawałki z Vanillahajs. Kompletnie to do mnie nie trafiło, więc kilka rzeczy z bardzo lubianego przeze mnie Kurta Rolsona, uratowało trochę sytuację. „Tym razem nie było nam po drodze, Jacku”.
Dope D.O.D. ciekawie wypadają na żywo i tego nie można zaprzeczyć, ale tutaj ponownie jak w przypadku poprzednika – nie trafili w moje klimaty. Rzecz bardziej do klubu jak na festiwal i w zamkniętym pomieszczeniu rzeczywiście mogło to by mieć większy sens. Mocno neutralne jest tu moje podejście, dlatego drugi raz na ich festiwalowy koncert się raczej nie wybiorę, natomiast do lokalu – jak najbardziej.
Kontrafakt też jednym uchem wleciał, drugim wyleciał i bez większego wczucia w to co grali. Swoje robiła bariera językowa i dziwnie to trochę brzmiało, więc zapewne stąd w ogóle mnie to nie wciągnęło. Głosy ludzi są tutaj podzielone. Moi znajomi nie byli z tego występu zadowoleni, ale kilku przypadkowo spotkanych ludzi już jak najbardziej. Sami widzicie. Mnie cieszy natomiast to, że organizatorom udało się ich po prostu zaprosić.
Kto wie, czy nie najgorszym występem na jakim byłem w ostatnim czasie, nie był koncert… Ostrego. O ile dobór kawałków i ich wykonanie bardzo mi odpowiadało (no, Jazz w Wolnych Chwilach to moje top5 w krajowym hip-hopie, a i przecież ostatni LP, po latach posuchy, to naprawdę udany krążek), hypemani nie przeszkadzali (Kochan > Green), to już opowieści o rodzinie czy chorobie kompletnie psuły odbiór. Sorry, to jest dobre może na raz czy dwa, ale poruszanie tych tematów kilkukrotnie przez prawie godzinny występ zahaczało powoli o stany świadomego wyjścia z miejsca akcji. Naprawdę, nie chciało mi się już tego słuchać, bo ja poszedłem na show, a nie do pokoju zwierzeń. Szkoda, bo zawsze u Ostrego na koncertach się sporo działo, ale zdrowie.
Coś jeszcze o artystach? Innych słyszałem albo za krótko, żeby racjonalnie ocenić, albo nie chciało mi się ich słuchać. Niesmakiem pozostaje kradzież pieniędzy Bonsonowi, co jest szczytem cebulactwa. I może wydawać się to dziwne, że obok frazy „kradzież” będę pisał o dobrej organizacji, ale tak było. Naprawdę nie było się do czego przyczepi, a bardzo chciałem (jak to mam w zwyczaju). Te wady, które dla mnie są w Polish Hip Hop Festival, dla innych są już zupełnie nieistotne. Może za rok się widzimy, ale to jest zależne tylko od moich lajnapowych życzeń, a te jak zwykle mam mocno wygórowane.
Zdjęcia/photos: Kamil Wawrzyńcak, eventualnosci.pl
2 komentarze do “Nazwa słaba, ale wygrywają czymś innym”