Mam słabość do OM Records, bo ich katalog to w 99% dobre płyty.
J-Boogie jest biały, ale gra jak czarny. No racism, ale tak jak jest. Niestety, mało znany u nas, co jest tylko stratą dla tych, którzy nie szperają w zachodnim podziemiu USA. Wiadomo, nie te czasy, co na przełomie tysiącleci, ale całościowo scena wypada niewiele gorzej. Soul Vibrations jest przykładem na to, że albo można przespać swoją szansę, albo można być mega niedocenionym. Bardziej obstawiam to drugie, bo przecież bohater tej retrospekcji cały czas pracował i w 2011 roku dostarczył niezłe Undercover.
Podstawka do tych remiksów pochodzi z 2008 roku. Był (jest) to bardzo dobry materiał. Dubowe wersje ukazały się rok później. Są równie dobre. A może i lepsze.
Soul Vibrations: Dub Remixes wcale nie jest aż tak mocno dubowe jak wskazuje tytuł. Znakomity korzenny hip-hop, grany w dużej części na żywo przez kolesia z San Francisco z własną ekipą polany delikatnym dubowym sosem – tak bym to określił, gdybym musiał. Wyśmienita produkcja z podziemną elitą tamtych, wcale nie tak odległych, czasów, która… zeszła tutaj na dalszy plan i praktycznie jej w ogóle nie ma, oprócz adnotacji w trackliście (wiadome względy). Idealne na końcówkę lata, gdzie o godzinie 20 powoli zaczyna się ściemniać, a ty siedzisz na balkonie, wpatrujesz się w siną dal, coś pijesz, coś palisz i wiesz, że masz fajne życie. J-Boogie powie, że „The Dub Remixes are destined to become a stoner’s classic soundtrack for the Winter”, ale mu nie wierz. Nie ta pora. Liczy się ta cudownie płynąca muzyka ze swoją lekkością, która powoduje, że coraz bardziej kochasz tę muzykę. I Ohmega Watts jest.
Za darmo tutaj.