Już od dawna mam problem z Te-Trisem i baaardzo sceptycznie podchodziłem do Definitywnie. Moje obawy okazały się jak najbardziej słuszne. Adamie…
Na wstępie zaznaczę, że Naturalnie EP to dla mnie jedna z najlepszych produkcji w historii rodzimego rapu i chyba nie jestem tutaj zbyt odkrywczy, bo identycznie zdanie posiadają chyba wszyscy. No właśnie, przez to rodzi się w moim przypadku problem z raperem i w jego przypadku nie potrafię nie powoływać się na tą znakomitą epkę.
Każda kolejna płyta, z wyjątkiem Dwuznacznie, które u mnie niewiele ustępuje „debiutowi”, nie budziła we mnie wielkich emocji. One po prostu były i nawet słynne mixtapy nie powodowały u mnie opadu szczęki. W ogóle. Nic. Nic a nic. Doszło do tego, że prawie wszystkich jego płyt się po prostu pozbyłem, bo były mi zbędne, nawet tych na beatach od Jaya, czaicie? Mojego ulubionego rapera z USA.
Obawiałem się trochę romansu ze Stepem, bo jaki jest katalog wytwórni – każdy widzi. Niepotrzebnie, bo już od pierwszego odsłuchu dotarło do mnie to, że jest to jedna z lepszych rzeczy, która jest sygnowana ich logotypem. Sir Mich? Też myślałem, że Tet może stracić coś ze swojej tożsamości i podążyć trochę inną drogą. Niepotrzebnie. Co jest jednak nie tak?
Dziwnie to zabrzmi, ale… to wszystko już było. Nie spodziewałem się drastycznej zmiany stylu, bo o czymś takim w ogóle nie ma mowy. Definitywnie zwyczajnie to stary dobry Tet i to jest największa zaleta krążka. Mądry i pewny siebie raper z wartościami wyznawanymi przez lata. Niezły technik, dobry tekściarz i trochę niedoceniony beatmaker, bo na tym polu jest naprawdę świetny i aż dziw bierze, że nie jest zbyt ochoczy do udostępniania beatów komuś innemu. Nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale też nie ma w sobie pewnej magii, która go dawniej charakteryzowała.
„Azyl” to kozacki i uniwersalny kawałek, „Jurek Mordel” to popis gospodarza oraz Astka z Rasem, opener też niczego sobie, ale co z tego? Mnie to zwyczajnie nudzi i wracał nie będę, mimo zajebistych melodii, niezłej ilości celnych wersów i pomocy Micha, którą wyraźnie słychać. Cenię, szanuję, ale przekonać się nie mogę.
Definitywnie po prostu… jest. Mnie w ogóle nie porywa. Trochę dobrych kawałków, trochę średnich i brak tych cienkich, ale to nie jest dla mnie. Albo za dużo słucham muzyki w ogóle, albo potwierdza się moja teza, że z Te-Trisem jest mi już nie po drodze, chociaż nie tak, żebym się podczas wędrówki nie odwrócił i nie poszedł w przeciwnym kierunku. Powrócił do 2004 roku. To dalej jest jedna z najbardziej szanowanych przeze mnie postaci na naszej scenie, ale też taka, od której już nic nie wymagam. Nie muszę. Nagra coś – sprawdzę. Nie nagra – nic się nie stanie, bo zostawił po sobie nawet tyle historycznych pojedynczych numerów, takich jak „Lustro”, że jest czego słuchać.
Tymczasem zakładam słuchawki i wracam do tamtego pamiętnego roku. Nie, wcale nie do Naturalnie EP, ale do The College Dropout, Cee-Lo Green is the Soul Machine i Chilltown, New York. Płyt, których tak naprawdę sporo jest właśnie tutaj.
6
PS
Zapraszam na fanpage – macie szansę na zdobycie płyty. Nie ma łatwo.