Bo każdy ma marzenia

outkast

Mundial to fantastyczne przeżycie, ale już na samym jego początku realizuję jedno ze swoich marzeń. Tak przy okazji, a co tam.

Niektórych ze swoich marzeń koncertowych nie zrealizuję nigdy z wiadomych względów – część moich ulubieńców już nie żyje (jak to trywialnie teraz zabrzmiało). Na szczęście są jeszcze tacy, którzy sprawiają, że nie żałuję wydanych pieniędzy na bilet. Nie interesuje mnie to, czy dadzą z siebie wszystko. Chciałbym, ale to sprawa drugorzędna. Chcę ich zobaczyć. Nie muszę być pod samą sceną, wyrosłem z tego. Mogę być na samym końcu tłumu, ale chcę ich tylko oglądać. I słyszeć to, dzięki czemu chciałem ich widzieć.

Ujrzeć na jednej scenie Andre 3000 i Big Boia jeszcze na początku roku było mało prawdopodobne. Jak grom z jasnego nieba spadła informacja, że znowu zagrają razem i w dodatku w Polsce. Żeby nie powróciły demony przeszłości w postaci gdyńskiego Jaya-Z i warszawskiego Paula McCartneya (ponownie trywialnie to brzmi) musiałem kupić bilet.

Bilet do bram nieba
Bilet do bram nieba

Odświeżyłem sobie dyskografię tej dwójki. Zdanie mam niezmienne od lat – bezapelacyjnie najlepszy skład, jaki kiedykolwiek zostawił swój ślad w hip-hopowej kulturze. ATLiens i Aquemini to najczystsze muzyczne perły, pozycje obowiązkowe dla każdego fana muzyki. Nazwę genialnego debiutu potrafię wymówić z pamięci nawet po obudzeniu w środku nocy. Nawet po dobrym alkoholu i dobrym seksie. StankoniaSpeakerboxxx/The Love Below to czyste przykłady na to, jakie obowiązywały trendy na przełomie i początku tysiącleci. Wiem, że Idlewild zdecydowanie odstaje od reszty, ale z nim jest jak z dobrym winem – im starszy, tym lepszy, ale… do pewnej granicy, której niestety nie przeskoczy. Jednak trójwymiarową okładkę się chwali do tej pory.

Pragnę usłyszeć na żywo „ATLiens”, „Millennium”, „13th Floor/Growing Old”, „Rosa Parks”, „West Savannah”, „Ms. Jackson” i oczywiście „Hey Ya!”. I niech spektakl zacznie się tylko od „You May Die (Intro)” – wtedy już będę w samym niebie. Na razie oczekuję na jego pograniczu z ziemią.

Już kilka nazwisk i zespołów na swoje liście „must liście” odhaczyłem. W tamtym roku udało mi się to dwukrotnie, co ciekawe jednego dnia. „Ofiarami” zostali Blur i Kendrick Lamar. W niedzielę czas na OutKast. W końcu człowiek się po coś rodzi i po coś żyje, nie? A marzenia są tylko jedną z dróg do celu.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *