Napisać wam, że odkryłem winyle na nowo? Nie, bo byłaby to totalitarna ściema, ale jeden fakt jest taki, że uświadomiłem sobie jedną rzecz jeszcze mocniej. Każdy powinien wiedzieć, że pliki są jednak lepsze niż jakieś tam wyryte rowki dostępne za gruby hajs.
A teraz będą na maksa poważnym. Kończąc słabe żarty (o ile w ogóle można nazwać to żartem…) – utwierdziłem się w przekonaniu, że zakup cyfrowej muzyki jest tylko i wyłącznie ostatecznością. Utwierdziłem się jeszcze w innym: wolę kompakty, na których w zasadzie się wychowałem niż analogowe płyty. Te, które bardzo lubię, ale… nie są na dobrą sprawę dla mnie priorytetem.
Zawsze miałem wielki szacunek do osób, dla których muzyka to nie tylko siermiężny plik, ale rytuał rozpoczynający kilka procesów poczynając od samego kupna. Nie interesuje mnie jaki kto preferuje nośnik. Jestem w tej części ludzkości, która wybrała wygodę i oszczędzanie miejsca, więc raptem (aż?) 20% moich zbiorów to woski. Nie lubię też wchodzić w dyskusje co jest lepsze, bo każda ze stron ma swoje racje, a i ja gdybym był typowym miłośnikiem analogów to nie byłbym w stanie jednoznacznie stwierdzić co lepsze. Po prostu to wiem.
Dlaczego o tym pisze? Bo moje nowe sprzętowe kombo japońsko-austriacko-czeskie (być może lada moment wsparte głośnikową pomocą brytyjską bądź polską) wcale nie sprawiło, żebym jakoś bardziej polubił się z woskami. Racja, jest o wiele lepiej niż wcześniej, tym bardziej że z samym winylem nie miałem do czynienia od kilku miesięcy po pozbyciu się starego gramofonu. Na dobrą sprawę kupno nowego posłużyło mi tylko i wyłącznie po to, żeby… w analogu posłuchać tego, co już posiadam plus kilku rzeczy, które są dostępne tylko i wyłącznie na tym czymś. Takie Polo House, Kalina EP czy W Strefie Jarania i w Strefie Rymowania (które kiedyś też miałem na kompakcie i sprzedałem za grube pieniądze) zajebiście brzmią i zdobyły delikatnego plusa, ale… dwóch pierwszych nigdy nie było na kompakcie, więc to naturalna rzecz, że musiałem wydać $$$ na sprzęt potrzebny do mentalnego orgazmu.
Winyle są zajebiste. Kompakty także.
Tymczasem zostawiam jedno z największych osiągnięć moich ulubieńców. Dostępne, a jakże, na winylu i w plikach.
Tak naprawdę, to nieważny jest format, liczy się fakt, iż ktoś nadal kupuje płyty kompaktowe i/lub winylowe, co dla wielu jest passe.
Passe, nie pasee – bardziej chodzi o „zaoszczędzone” w ten sposób pieniądze. Takie mam wrażenie.