Nie mam bladego pojęcia jaki jest ułamek polaryzacji społeczeństwa w przypadku czwartego dzieła Kalibra. Z jednej strony jego romantyzm wykracza poza granice reminiscencji kilku typów, a z drugiej nadaje się to do… tarcia chrzanu.
Kto spodziewał się tutaj jakiejś rewolucji to albo postradał zmysły, albo żyje w przeświadczeniu, że K44 bez Magika nie jest już Kalibrem. Tak samo jak ci, którzy rozpowiadają na forum publicznym tezę, że Ułamek Tarcia jest solowym dziełem Abradaba z gościnnym występem Joki. Boże, co za bzdura. Może idźmy jeszcze dalej? Czym w takim razie było N.W.A. po odejściu Ice Cube’a? A co można w takim razie powiedzieć o Slum Village, gdzie zmiany personalne były już bardziej widoczne? Rozumiecie analogię?
Zostawmy nazewnictwo, bo ono ma tutaj marginalne znaczenie, tak samo jak wszystkie aferki przed premierą: brak Feel-X’a, domniemany skok na kasę itd. Muzyka broni się sama, ale… wśród określonej grupy odbiorców. Proste, ale z dala od prostackich, beaty uskuteczniane od lat przez Daba są znakiem firmowym płyty. „Nowych” słuchaczy może to odrzucać, ale problemu tutaj nie widzę żadnego: to nie do nich kierowany jest ten album. Jest to pomost pomiędzy 3:44 a Czerwonym Albumem, więc osobnicy, którzy pamiętają tamte czasy i cenili wtedy ich twórczość będą czuli się jak w niebie.
Może i nie chwyci podkładami, a tym bardziej rymami, bo w tej kwestii ewidentnie wszystko się zatrzymało w okolicach 2000 roku, ale wiedzcie, że to jest w tym wszystkim najlepsze. Nie ma silenia się na oryginalność i podążanie za trendami. Nie zmieniło się praktycznie nic, bo cały czas mamy do czynienia ze starym i dobrym Kalibrem, którego nowatorstwo dwóch pierwszych płyt jest niepodważalne i sporo odniesień do tamtych czasów da się wyłapać na Ułamku…, a ten jest natomiast całościowo trochę gorszą wersją ich ostatniego dzieła.
Paradoks tutaj jest taki, że mimo całej przeciętności słucha mi się tego doskonale. Abstrahując już od wszystkiego być może największą wartością Abradaba i Joki w moim personalnym kontekście jest pierwiastek wspomnień z wakacji z 2002 roku. Czułem się tak, jakbym miał znowu 15 lat i wcale nie zaprzątałem sobie głowy tym, że „Nieodwracalne Zmiany” są zwyczajnie żenujące.
7