Najpierw to ja może wam napisze o tym, jakie miałem oczekiwania wobec najnowszej produkcji Włodiego. To będzie bardzo istotne w kontekście oceny końcowej…
Do Włodka, jak i całej Molesty, zawsze podchodziłem bardzo neutralnie (albo trzymając się konwencji gier spod szyldu D&D – „neutralnie dobrze”). O dyskografii macierzystej grupy nie ma się co rozpisywać, bo jest to tutaj kompletnie niepotrzebne, ale nietaktem byłoby, gdybym nic nie wspomniał. Wiecie, Skandal to klasyk jakich mało w Polsce, a i być może najważniejsza polska rapowa płyta ever. Reszta jest i ma momenty, rozumiecie. Już. Wystarczy.
Z solówkami Włodka jest trochę inaczej. Wszystko z Dymem jest trzecią solową płytą w dorobku najbardziej charyzmatycznej postaci Molesty i też kolejną, wobec której nie przechodzę aż tak obojętnie, jak wobec każdego innego ulicznego rapera w naszym pięknym kraju. Jest to MC, od którego sprawdzam prawie wszystko co wypuszcza (przyznam się – pominąłem tylko Parias, bo wydaje mi się, że szkoda na to moich pieniędzy, a single zniechęciły mnie do odsłuchu tego czegoś nawet na Spotify), ale nie mam z nim związanego jakiegoś sentymentu. Typowe neutralne podejście, bez sztucznych plusów i hejtów.
Spojrzałem przed napisaniem tego tekstu na swoje oceny dwóch jego poprzednich płyt i nie wyglądało to dobrze: Jak nowo narodzony… raptem 1,5 gwiazdki, W… o wiele lepiej – 3,5. Do debiutu nie wracałem od lat, więc będę musiał wkrótce nadrobić i zweryfikować swoją ocenę, ale jego następca ma u mnie tylko pozytywne skojarzenia. Od razu z góry sobie założyłem, że tegoroczny longplay będzie się obracał gdzieś w okolicach poziomu poprzednika. Nie pomyliłem się, ale…
Przez 40 minut nudziłem się. I to bardzo. Włodek jest na maksa charyzmatyczną postacią, lubię jego rap i przedstawiane w tekstach podejście do życia, dlatego tutaj nie mogę się do czegokolwiek przyczepić. Trochę gorzej jest z gościnnymi występami, bo nawet chwalony tu i ówdzie Małpa nie do końca wpasował się w moje pozytywne postrzeganie featuringów u Włodka (mając w pamięci gościnne występy Mesa i Eisa). Taka zwrotka, która jest: ani mnie nie grzeje, ani ziębi. Pozostali również nie zarapowali na poziomie, którego bym oczekiwał. Tak jak lubię i szanuję W.E.N.Ę to mogłoby tu go nie być. Podobnie jak reszty.
No dobra, tak się trochę uczepiłem gościnnych zwrotek, ale na dłuższą metę nie jest z nimi aż tak źle. Nie mogę natomiast przekonać się też do produkcji, która muli już od samego początku. Returnersami przestałem się jarać już jakieś 4 lat temu, także sorry – współczesne odniesienia do klasycznej produkcji z lat 90. w ogóle mnie nie jarają. Evidence’a nigdy nie uważałem za dobrego producenta, więc z automatu był u mnie skreślony i… znowu się nie pomyliłem. Fajnie, że taka ksywa widnieje w creditsach polskiej płyty, ale mamy zbyt dużo fajnych producentów, żeby zaprzątać sobie głowę czymś takim.
Z drugiej strony dużo powiewu świeżości wnoszą natomiast DJ B i Stona. Ten pierwszy fantastycznie wypada, wtedy gdy… nie robi tego samego co The Returners. Przejadły mi się takie beaty, za dużo tego już słyszałem, i mimo że „Pod Numerem Trzecim” jest popisem Włodka, to jest dobre tylko na raz. A Stona? Jeden z najciekawszych polskich beatmakerów, który nie trzyma się ściśle utartych schematów. Klasa.
Nie do końca znalazłem na Wszystko z Dymem coś dla siebie, ale nie oznacza to, że nie będę wracał. Wręcz przeciwnie – kilka powrotów do odtwarzacza album zaliczy, ale pytanie tylko ile tego będzie? Pewno niewiele, bo w stricte ulicznej konwencji, dzisiaj swoją premierę będzie miał nowy Pro8l3m, który jest… No nie powiem na razie, bo nie mogę. A tymczasem, nie chciałbym czekać na kolejne solo Włodka 9 lat. Weteram, który ma dużo do powiedzenia i udaje mu się to znakomicie. Gorzej ze współpracownikami, ale tak to już bywa…
6
2 komentarze do “Po co mi to było? Wszystko z Dymem – recenzja”