Wydaje mi się (a w zasadzie wiem), że nigdy lineup Openera nie był tak okazały jak w tym roku, a pamiętać należy że prawdopodobnie w tym tygodniu zostanie ogłoszony ostatni headliner. To co? Robimy z goodkida „Życie Na Gorąco” i zajmujemy się plotkami?
Nie, nie, absolutnie nie. Powielanie niesprawdzonych informacji kompletnie mija się z celem, więc wolałbym poczekać na ogłoszenie tego „ostatniego głównego” wykonawcy i skupić na razie się na samych konkretach. Wypada to zrobić, tym bardziej że z gdyńskim festiwalem mam związane swoje wakacyjne plany.
O swoich oczekiwaniach co do koncertów napiszę jeszcze w tym tygodniu, teraz natomiast pobawię się trochę w reminiscencje i powspominam co działo się w 2013 roku, kiedy to po raz pierwszy pojawiłem się na kosakowskim lotnisku.
Jechałem z nadziejami i czterodniowy karnet kupiłem w zasadzie tylko dla dwójki: Kendrick Lamar i Blur. W mniejszym stopniu interesował mnie Nas i jak się później okazało, obawy co do jego występu miałem słuszne. Koncert był bardzo przeciętny i największe wrażenie sprawiły na mnie idealnie dopasowane wizualizacje w tle oraz perkusista. Drugi raz bym się poważnie zastanowił nad możliwością oglądania na żywo Nasira, no ale nie wyrokuję – może miał zły dzień? Nieważne. Bardzo podobał mi się natomiast występ Arctic Monkeys, który sprawił, że w końcu postanowiłem zabrać się na poważnie za ich dyskografię. Grane wtedy single z AM (koncert był przed premierą albumu) zachęciły do czekania na nowy materiał i… zapałania małą miłością do niego zaraz po kupnie. O ile dwa pierwsze krążki lubię tak sobie, następne to dla mnie jakieś nieporozumienie totalne, to już ostatni jest intrygującym przykładem modern casuals. Zajebista sprawa, serio, a takie „Do I Wanna Know?” i „Mad Sounds” grają u mnie dość często.
Mile wspominam występ Nicka Cave’a z Bad Seeds, Miguela, Steve Reicha i Petera J. Bircha z The River Boat Band. Trochę żałuję, że nie załapałem się na Disclosure i Tame Impalę, ale… Zresztą, co było w Gdyni, pozostaje w Gdyni.
Dobra, o tych „mniejszych” co nie co napisałem, a jak z dwójką, dla której wydałem kilka stów na bilet? Warto było, bo koniec końców obydwa koncerty były jednymi z najlepszych, jakie miałem okazję widzieć w swoim życiu. Kendrick, jeszcze przed wielkim fejmem w Polsce, zaoferował mi wszystko to, czego wtedy chciałem. Fantastyczny występ, na pewno jeden z najlepszych hip-hopowych koncertów na jakich byłem (chociaż do Looptroop Rockers, WFD czy nawet OutKastów mu trochę daleko), okazał się jednak niczym w porównaniu do tego, co zrobili wicekrólowie („że tak powiem”) britpopu. Gdyby ktoś mnie się zapytał o najlepszy koncertowy show na jakim byłem w życiu to prawdopodobnie Albarn wraz z ekipą przyszliby mi w pierwszej chwili na myśl. C-U-D-O-W-N-Y występ z moimi ulubionymi kawałkami zespołu.
Pytanie zasadnicze: czy w tym roku będzie powtórka z rozrywki i czy mogę robić sobie wielkie nadzieje związane z występem <tajemniczy artysta i nie jest to Vince Staples>? Odpowiedź pojutrze.
Zdjęcia/photos: M. Murawski
Jeden komentarz do “Open’er 2016: intro”