Album można kupić, pożyczyć, ogarnąć w streamingu albo wejść na oficjalną stronę zespołu, żeby go pobrać. Chyba że komuś się odwidzi.
Nie chcę pisać, że w czasach Spotify i podobnych serwisów skończyło się ściąganie empetrójek z sieci. Mnie również zdarza się pobierać rzeczy, których nie mam na półce lub na dysku z jakimiś archiwami, a że niedawno znowu naszło mnie na The Sound Providers to musiałem pogrzebać i znaleźć to, co mnie interesowało najbardziej — An Evening With the Sound Providers i True Indeed nagrane z Surrealem.
I jakże duże było moje zdziwienie, kiedy to ten fantastyczny, korzenny hip-hop i esencja niezależnej pierwszej połowy Cali z 00’s była dostępna w całości na oficjalnej stronie zespołu. Wszystkie albumy i single (!) w jakości co najwyżej zadowalającej i tragicznie otagowane. Ale… już tego nie ma. Zrobili sobie player na stronie, który odtwarza losowe kawałki, więc obecnie nie ma tam nawet sensu wchodzić. Najgorsza opcja i metr mułu.
Szkoda, bo to kawał dobrego, undergroundowego hip-hopu, w którym liczy się każdy detal, pojedynczy dźwięk i raperzy, którzy nie przeszkadzają, ale starają się coś zakomunikować. Może czasami jednostajnie jak jazda na tempomacie, ale w ogólnym rozrachunku ciężko bez nich sobie wyobrazić całość. Dlatego bardziej cenię produkcję wydaną w 2004 roku niż kooperację z Surrealem.
An Evening With the Sound Providers to niepodrabialny hip-hopowy sound, na którym się wychowałem, m.in. na tym. Wiem, wiem, Smarki Smark, mixtape Daniela Drumza, jeden z lepszych w Polsce, ale to wszystko było najpierw tam, nie tu. Mnóstwo jazzu, sample cięte bardzo precyzyjnie, wręcz oszczędnie, zero jakichkolwiek kombinacji albo silenia się na alternatywę. Złote czasy podziemia.
Wspominam o tym również nieprzypadkowo, bo raptem kilka dni temu od byłego naczelnego „Ślizgu” kupiłem kompilację Jay Skillza i Soulo Looking Backwards: 2001-1998. Czekam na powiadomienie, że w skrytce urządzenia Paczkomat® InPost (lol) jest już moja kopia.
To pływa, głową kiwa, więc zostawiam na wieczór.