Live Percenters zapewne włożyli sporo wysiłku w nowy album, ale w ogóle się przy tym nie popisali.
Leniwa niedziela, dzień pierdziela, jak to ostatnio powiedział jeden z moich znajomych. I miał rację, bo właśnie dzisiaj jakoś tak lepiej słuchało mi się Fino Alla Fine Tuzzy, Esperanto Freundeskreis i In Full Gear Stetsasonic.
Wybory raczej dobre i jakże kontrastujące z nudnawym Higher Vibrations Live Percenters, które trochę robi za audycję radiową. O nowym dziele ekipy z Pensylwanii przypomniałem sobie z racji prześlicznej okładki, która od razu kojarzy się z Hip Hop Genealogią Eda Piskora. Komiks oczywiście polecam, a i przypomnę, że kilka dni temu na rynku pojawiła się druga część. Też niczego sobie, tym razem o latach 1981-83. Więcej napiszę na dniach.
Wracając do Live Percenters. Trochę szkoda mi tracić czas na słabe i przeciętne płyty, ale zrobię wyjątek. Higher Vibrations, nie należy do tych najbardziej odkrywczych i pasjonujących, ale żaden zeszłoroczny projekt, tak dobrze nie przypomniał mi undergroundowego rapu z przełomu wieków. Koniecznie muszę wyróżnić „Certain Circles” i „Good To See You”, które brzmią jak zaginione single z Rawkus Records.
Całość mocno celuje w stronę gorszej wersji Mountain Brothers. Są fatalne momenty, najczęściej przez sample. Nie mogę na trzeźwo słuchać „Nod Champa”, a „Dondi Black” nudzi mnie już w pierwszych taktach. „Battle Rappers” i „Nice Works” wyraźnie mi też mówią, dlaczego nie chce mi się tykać nowych boom bapów.
Ale sprawdźcie. Dla samej okładki.