Nadrabiania zaległości ciąg dalszy, chociaż w przypadku Tribulations and Life of nie można w moim przypadku mówić o tym mówić. Tutaj trzeba wspomnieć o intuicji, a bardziej może nawet o zdrowym rozsądku. Co się tutaj dzieje czasami to nawet ja nie…
Przyznam się, że dopiero całkiem niedawno dowiedziałem się kim jest a Cat Called FRITZ i nie mam bladego pojęcia jak mi ta postać mogła umknąć. Jakoś kilka tygodni temu zaczęły do mnie docierać informacje, że jakiś tam Francuz wydaje jakiś tam album i zapewne kompletnie bym nie zwrócił na niego uwagi, gdyby nie fantastyczna okładka i namowy Witalija z UCTL. Początkowo snippety nie zrobiły na mnie wrażenia, jednak po jakimś czasie postanowiłem sprawdzić to i owo. Żałuję, że tak późno.
Na swojej liście odsłuchowe album miałem zapisany od niedawna, ale zabrałem się za niego dosłownie kilka godzin temu i… momentalnie zwalił mnie z nóg. Powiem wam tak – dawno nie słyszałem tak znakomitego nocnego hip-hopu. Z dala od patosu i nudy, która dla mnie tak się ostatnio wdarła w jazzy hip-hop, że szkoda nawet gadać. A tutaj? Wszystko na swoim miejscu, buja aż miło, a i podczas słuchania cały czas pojawiały mi się w głowie obrazy z tej okładki poniżej. Nie wiem w jakim stopniu robi ona klimat, ale na pewno niemały, a i jednocześnie jest doskonałym odzwierciedleniem zawartości. Iście bajkowa i trochę przepalona w pozytywnym sensie sprawa.
Istna masakra, absolutnie genialny momentami album, który może nie jest zbyt odkrywczy dla całego gatunku, ale czasami wspina się na tegoroczne wyżyny. W tak mocnym dla rapu roku jak 2015 to nie lada wyczyn, więc radzę sprawdzić obowiązkowo. Was to nic nie kosztuje, a być może zakochacie się w tym tak samo jak i ja. Świetne i doskonale zaaranżowane beaty z kilkoma żywymi muzykami stanowią idealne spacerowe tło, co potwierdzam z autopsji, a i skoro swoje palce macza tutaj w pewien sposób niemuńkowa T-Love to…
300 sztuk winyla poszło w momencie, a teraz (raptem dwa miesiące po premierze) Tribulations and Life of stoi za 99 jurków na Discogsie. Pozostaje wersja cyfrowa do kupienia, ewentualnie odsłuch na bandcampie, a tymczasem łapcie 19 minut na sprawdzenie czy warto.
Jeden komentarz do “Kotom płoną oczy. W nocy”