Jestem Bogiem. Yeezus – recenzja

yeezus

Najbardziej wyraziste i rozdmuchane ego we współczesnym świecie szołbiznesu po trzech latach powraca z nową płytą. Kompletnie inną od niemalże doskonałego My Beautiful Dark Twisted Fantasy.

Kanye nie musi o sobie przypominać. On jest cały czas obecny w mediach. Nieważne czy rozmyślamy aktualnie o jego muzyce, skórzanych sukienkach czy związku z gwiazdą pewnego sextejpu – Kim Kardashian. Jest go wszędzie pełno. I dobrze, bo ten pochodzący z Chicago raper i producent z każdą swoją płytą potwierdza, że jest kimś wielkim. Kimś ponad obecną mainstreamową scenę.

Albo go lubisz, albo go nienawidzisz. Mało kto podchodzi neutralnie do tak osobliwej persony jaką jest West. Podobnie jest z najnowszym jego muzycznym dziełem. Jaki jest zatem krążek o kontrowersyjnym tytule i poligrafii ograniczonej do minimum, czyli Yeezus? Chaotyczny, niespójny, utrzymany w wielu klimatach. Paradoksalnie wychodzi mu to na dobre. Jest to odstępstwo od reguły, jaką stosował wcześniej Kanye: trzymamy się jednej stylistyki. Do płyt przepełnionych soulem, mainstreamowymi produkcjami z najwyższej półki, orkiestralnymi aranżacjami i syntezatorowymi eksperymentami z autotunem dołącza mieszanka wszystkiego tego, co można sobie tylko wyobrazić.

Z pomocą m.in.: panów z Daft Punk, Hudsona Mohawka czy przyjaciela – No I.D. otrzymaliśmy podróż od dyskotek techno z lat 80. aż po współczesne produkcje z Nowego Jorku i południa Stanów Zjednoczonych. Muzycznie wszystko jest na najwyższym poziomie, czego akurat nie można powiedzieć o Weście jako raperze. Jest dobry w swoim fachu, ale trzeba go traktować bardziej jako rapującego producenta, aniżeli rapera, który także coś tam produkuje. Dużo dobrych wersów przeplata się z tymi słabszymi, nader często potrafi rzucać frazesami jak i wzbudzać kontrowersje jak np.: w „New Slaves”. „Stworzyłem tę piosenkę, ponieważ jestem Bogiem. Nie muszę nic więcej wyjaśniać. (…) Jestem Bogiem”. Tak powiedział o „I Am a God”. Ma tupet.

I właśnie ten jego zapał i poczucie wielkości sprawiają, że Yeezus jest albumem bliskim doskonałości. Za kilka lat okaże się czy był dla niego przełomem jeszcze większym niż debiutancki, obchodzący kilkanaście dni temu 10 rocznicę wydania The College Dropout. A zadatki na to są. W końcu to Bóg. Samozwańczy, ale jednak.

Rating: 4 out of 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

3 komentarze do “Jestem Bogiem. Yeezus – recenzja”

  1. Zgodzę się co do MBDTF, było albumem niemalże doskonałym, jednak to co dzieje się na Yeezusie jest dalekie od doskonałości. Fatalny moim zdaniem album.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *