Eldoka na wolnym…

eldo winyle

… rynku. Nie mam zamiaru pisać eseju na temat pewnego freestyle’u, bo ten został już poddany chyba wszystkim analizom świata, poczynając od laboratoriów NASA i kończąc na chłopakach spod bloku, ale Eldo będzie jednym z dwóch bohaterów dzisiejszego wpisu. Może trochę gorzkiego, bo celującego w tych, w których na dobrą sprawę nie powinno.

Winyle fajna sprawa, wiadomo, i dość często zastanawiałem się kiedyś, dlaczego solowe albumy warszawskiego jegomościa nigdy nie dostąpiły zaszczytu znalezienia się swoim rowkiem pod igłą. Inne projekty, w których był „liderem”, czyli Grammatik (który u mnie zawsze ma spory plus, pomimo tego, że Podróże to jedna z największych zbrodni w historii polskiego rapu) czy średnio interesujący mnie Parias, doczekały się wydań na wosku. Czas na solówki.

Jest trochę burzy. O pieniądze, bo jakżeby inaczej. 110 zł (w preorderze, bo w pewnej sieci sklepów, która będzie miała to na wyłączność do końca roku zapłacimy dychę więcej. Drożej, czyli jak praktycznie zawsze u nich) za album to trochę dużo, ale bardzo atrakcyjnie przedstawia się zakup pakietu wszystkich 6 płyt (tylko tych, do których prawa ma My Music, więc niestety, ale największego solowego dzieła – Człowieka, Który Chciał Ukraść Alfabet z 2006 roku niestety nie będzie). Tutaj 5 i pół stówy przedstawia się jak najbardziej atrakcyjnie, bo dzięki pewnemu skomplikowanemu działaniu matematycznemu mogłem się dowiedzieć, że cena za sztukę w tym przypadku wynosi 91 zł z hakiem.

Właśnie te „91 zł z hakiem” jest tutaj kluczem, a przynajmniej mi się tak wydaje, bo psychologiczna bariera 100 zł przy pojedynczym zakupie została przekroczona. Próbowałem się dowiedzieć o co dokładnie kaman, ale oprócz szczegółowego info prasowego nie otrzymałem nic ponadto. Wiadomo, że są to płyty o wadze 180 gram co już jest niewątpliwą zaletą, bardzo rzadko spotykaną na polskim rynku w ogóle. Dwa woski też robią swoje, ale nie wiem czy okładka będzie gatefoldem. Remastery? Możliwe. Gdzieś tam w czeluściach internetu słyszałem, że wpływ na cenę mogą mieć… autografy, co jest już w ogóle jakąś piramidalną bzdurą. Kompletnym nonsensem jest też powoływanie się na to, że konkurencja oferuje krążki w bardziej atrakcyjnych cenach, często nawet 30 zł taniej. To konkurencja, nie My Music.

Najciekawsze jednak w tym wszystkim jest to, że tłoczeniem płyt zajmą się Polacy, a konkretnie GM Records, które wchodzi na poważnie w ten biznes. Nie wiem jak to wszystko będzie brzmiało, wyglądało etc., ale mam nadzieję, że jakość będzie porównywalna z kompaktami, które produkują. Dawno temu była to jeszcze szmira z fatalnymi nadrukami i wątpliwej jakości poligrafią, obecnie ich płyty są najwyższej jakości pod każdym względem. Może być dobrze i kto wie czy właśnie największym testem nie będzie tych kilka albumów warszawskiego rapera…

atcq

O ile nie mam żadnego problemu z Eldoką, którego po prostu nie kupię, to już wielki mam z… A Tribe Called Quest. Tak dla kontrastu. Z Polakiem mam ten problem, że posiadam to na cedekach (bez mizernego debiutu oraz słabiusieńkiego Chi), więc akurat TE winyle są mi najzwyczajniej w świecie niepotrzebne. Q-Tip i spółka to jednak inna liga, poza tym debiut to moja ukochana płyta tego zespołu. Tutaj cena odstrasza, bo trzeba się szykować na ok. 100 dolarów i prawdopodobnie cło. Ładne wydanie z ulubionymi kawałkami Nowojorczyków z finansową barierą i… dokładnie takim samym nakładem jak u Eldo. Po 1000 sztuk. W skali świata – mikro, w skali Polski – sporo.

Wolny rynek. Kupisz – jest okej. Nie kupisz – zrobi to ktoś inny. Takiego Człowieka… brałbym bez zastanowienia, a reszta? No offence. A trajby? Nasuwa się pytanie: dentysta czy ten box?

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *