Brand Nubian „Time’s Runnin’ Out”

Nagraj, podpisz kontrakt, schowaj w szufladzie, zacznij pracę nad czymś nowym.

O tegorocznym Hip Hop Kempie sporo napisał już Vu z WaxEaters (na samym dole cała notka), ale ja bym dodał do tego jeszcze kilka innych rzeczy. Tych pozytywnych, wśród których znajdzie się miejsce na stoisko niemieckiego Vinylismu, gdzie zawsze można znaleźć ciekawe rzeczy.

Nie inaczej było tym razem, kiedy to w moje ręce wpadły Made in Germany Afroba i Time’s Runnin’ Out Brand Nubian. Ten pierwszy album spokojnie mogę zostawić, natomiast o drugim warto napisać trochę więcej, bo jest to jedna z lepszych produkcji Grand Puby i spółki.

Pomimo pewnych obaw (album – poza „Rockin’ It” który ukazał się kilka lat temu na singlu – składa się z wcześniej niepublikowanych kawałków i/lub alternatywnych wersji sprzed lat) płyta okazała się znakomita. Brand Nubian w swoim klasycznym pełnym składzie (Grand Puba, Lord Jamar, Sadat X i DJ Alamo), i tak też brzmią. Mistrz! Polecam.

Druh Sławek

I po cytacie Druha właściwie mógłbym zakończyć, ale dodam jeszcze coś od siebie. Najprościej mówiąc – Time’s Runnin’ Out to wydane w 2007 roku archiwalne nagrania z lat 1997-98, które w większości powstały w czasie sesji nagraniowych klasycznego Foundation. Co ciekawe, to właśnie dzięki części piosenek udało im się… podpisać kontakt z Aristą. Już po zawarciu umowy kształtów zaczął nabierać klasyk sprzed 21 lat.

Kilka numerów, m.in. „A Child is Born” było już znanych wcześniej, ale główna siła albumu leży w wówczas nieznanych kawałkach. Co równie ważne, Brand Nubian, nareszcie w pełnym, najlepszym składzie, już nie było aż tak radykalne jak na trzech pierwszych krążkach, zwłaszcza na In God We Trust. Jest spokojniej, bardziej refleksyjnie, bez uderzania na prawo i lewo, a truskulizm („Enjoy Yourself”) pełną gębą.

Kawał historii, zapewne bardziej dla samego składu i jego die hard fanów, ale znać nie tylko wypada, ale i trzeba. Grand Puba, Lord Jamar, DJ Alamo, Vance Wright i Lord Finesse sprawili, że całość naprawdę niewiele ustępuje największym dokonaniom składu, a takie „Girls, Girls, Girls” udowadnia, że Jay-Z nie zawsze musi być pierwszy.

PS

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *