Źle urodzeni. Mono vs Stereo – recenzja

chango

Na mojej liście „to read” od jakiegoś czasu znajduje się dzieło Filipa Springera – Źle Urodzone – Reportaże o Architekturze PRL. Wspominam o tym, bo lekka parafraza tytułu książki jest chyba jak najbardziej wskazana w przypadku Chango. Muzyczny relikt przeszłości Polski Ludowej, który spokojnie mógłby występować w mniejszych amerykańskich klubach. No źle urodzeni, no.

Rok 1987.

Była piękna.

Niesłychanie piękna.

Zasługiwała na coś więcej.

Postanowiłem zabrać ją do jednego z najdroższych hoteli w mieście, a w zasadzie całej okolicy. Mój wybór padł na hotel Grand w Sopocie. Stać mnie na to. Żeby zaimponować to zawsze też mogę powiedzieć, że przede mną byli tam Boney M. Nawet spałem w ich pokoju.

Mam to szczęście, że pochodzę, że tak się wyrażę, z ponadprzeciętnej rodziny. Dzięki temu mam możliwość spędzania wolnego czasu trochę inaczej, aniżeli moi znajomi i rówieśnicy, którzy muszą robić różne rzeczy w swoim życiu. Jedni tyrają w fabrykach, inni są nauczycielami, jeszcze inni nie robią nic. Wszyscy żyją imaginowaną ideologią zachodu, o którym słyszeli tylko z opowieści. Ja w przeciwieństwie do nich nie muszę się zastanawiać skąd mam wziąć np. paczkę papierosów, żeby postawić ją na półce. Podobno ładnie wtedy wygląda. Wiecie co ja robię? Po prostu ją kupuję. Jak chcę to jadę na zachód. Gdziekolwiek. Jestem synem partyjnego dygnitarza.

Nie mogę się z tym zgodzić, że Monika jest ze mną tylko dlatego, że jestem lepiej usytuowany. Bzdura. Znamy się od dawna, poza tym ona pochodzi z wojskowej rodziny. To tylko plotki tych, którzy by chcieli, a nie mogą. Tak samo jak jednego z barmanów w hotelu. Dużo mówił gościom każdego wieczora, zdecydowanie za dużo. Kilka historii, które kompletnie nie miały miejsca zagrzało swoje miejsce w obecnych wówczas sumieniach. Nie przejmowałem się tym. Tamtego wieczoru miały się dziać ciekawsze rzeczy. Zabrałem ją na koncert.

Słyszałem, że szczecińscy przyjezdni – Chango – za inspirację wymieniają tych, których bardzo cenię. To już mają u mnie dodatkowy plus na samym starcie, zapewne u Moniki również, bo wiem jaką miłością darzy bossa novę. Kocham jazz rock, bacznie też obserwuję co się dzieje na scenie smooth jazzowej. Zapewne jako jeden z pierwszych w kraju wiedziałem kim jest Pat Metheny. Podchodziłem do tego z nadziejami. Nie wiedziałem, że moje pierwsze spotkanie z kwartetem będzie niezapomniane. Udało im się mnie „kupić”.

Te wszystkie jazzujące figury, ta rytmika „Traffic Jam”, krautrockowy „Freedom” czy klawiszowiec – Borys Sawaszkiewicz – który hipnotyzuje moogiem i rhodesem, zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Mało kto tak teraz gra w Polsce. Inspiracje zachodnie są widoczne aż nadto, ale żeby wszystko doprowadzić do takiego poziomu? Niewielu naszym się to udało, chociaż jazzmanów mamy przednich. Ostatni raz tak mocno przeżywałem występ Ścierańskiego i Śmietany w Krakowie 3 lata temu.

Jako jedni z nielicznych zostaliśmy po koncercie. Warto było – mieliśmy możliwość posłuchania innych wersji oraz szkiców wszystkich zagranych do tej pory utworów. Też zrobiły na nas olbrzymie wrażenie, zwłaszcza że improwizacja wysuwała się tutaj zdecydowanie na pierwszy plan. Millerujący basista zrobił naprawdę duże show.

To była piękna noc ukazująca, że muzycznych skarbów jest u nas pod dostatkiem. Ciężko do nich dotrzeć, podobnie jak w naszym przypadku z Chango, którzy to mieli zabawiać gości i trafiliśmy na ich występ w zasadzie „z urzędu”. Musicie tylko wiedzieć, że i tak punktem kulminacyjnym tego wszystkiego było nasze wspólne nucenie „Ballad of a Beared Man” w nocy na sopockiej plaży. Tak wtedy zagrali. Wszystko pamiętaliśmy, a tamten moment w szczególności.

7

 

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Źle urodzeni. Mono vs Stereo – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *