Ile to już lat minęło od wydania jednego z najbardziej wpływowych hip-hopowych albumów wszech czasów? 24? Sporo, co? A wy ile macie?
Tak, tak. Wiem, że ostatnio na blogu niewiele się dzieje (zdecydowanie więcej znajdziecie na FB), ale stan rzeczy jest taki, że są przeca dwa duże festiwale w moim rodzinnym mieście na dniach i jakoś trzeba się do nich przygotować. Prywatnie i semizawodowo. Plus mała niespodzianka lada moment, ale nie o tym dziś.
Zaskakujące dla mnie jest to, że tak mało osób w Polsce kojarzy taką markę jak Main Source. Przecież lider – Large Professor – to postać, która w połowie lat 90. robiła dla całej kultury więcej, niż można byłoby się spodziewać. Zwróćcie uwagę tylko na dwie rzeczy: ile zostawił fantastycznych beatów (Illmatic czy pomoc A Tribe Called Quest to czysta oczywistość) i jak wielką wartość przedstawiał jeden z najlepszych „w końcu oficjalnie wydanych po latach” albumów w dziejach hip-hopu – The LP z… 2009 roku. Pierwotnie miał się ukazać w 1996 (albo 1995, są różne źródła) i z miejsca zostałby jedną z najlepszych produkcji tamtego rocznika, jednym tchem wymienianą obok ATLiens, Reasonable Doubt czy Muddy Waters.
Ale, ale. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie Breaking Atoms z 1991 roku – albumu, który wczoraj obchodził swoje urodziny i tego, który w pewien sposób przetarł szlak dla nowojorskich produkcji sprzed 20 lat. Wizjonerska produkcja, fantastycznie antycypująca doskonale znane brzmienie, ale mająca w sobie też dobry posmak oldskulu i to w najlepszym, wcale nie oszczędnym, wydaniu. Przypomnijcie sobie „Just Hangin Out”, „Looking at the Front Door” i „Large Professora”. Sprawdźcie teraz swoją ulubioną produkcję z np. 1994 roku i szukajcie wspólnego mianownika. Do tego dochodzą świetne rapy i mamy nawet nie klasyk, ale coś więcej. Osobiście – top10 w historii gatunku i być może top5 tych najbardziej wpływowych. A to jest w mojej prywatnej skali olbrzymie wyróżnienie.
Celebrujmy wczorajsze urodziny. Przypomnijmy sobie o tych, bez których dzisiejszy rap, a i nawet ten sprzed kilku lat, nie brzmiałby tak, jakbyśmy chcieli. Taka krótka wzmianka o największym dziele z… najwspanialszej wytwórni w dziejach. Znowu prywata, ale darzę olbrzymią miłością Wild Pitch Records (btw mam artykuł na ich temat, który leży w czeluściach kolejnego twardego dysku od jakiś 5 lat. Nieźle, nie?). Niezbyt okazały ilościowo katalog, ale za to jaki poziom u tych, którzy swoje najlepsze dzieła wydali właśnie tam. Lord Finesse, Ultramagnetic MC’s czy Chill Rob G. Słabo?
EDIT
Zapomniałem. Dwie sprawy. Ważna i nieważna. Zgadnijcie gdzie wypłynął Nas na szersze wody? Wiecie, że to wpis numer 200 na goodkidzie?
No Nas jeszcze bardziej stał sie rozpoznawalny po gościnnej zwrotce u MC Sercha w nucie Back To The Grill. Chyba zgadłem, dostanę ciastko :v?
Nie dostaniesz.
Wiesz, to był album, który pojawił się trochę później, a Nas tutaj wypłynął.