Kiedyś kupiłem i teraz sprzedaję. Za dużą kasę. Nawet nie wiesz jak mi z tym dobrze.
Od kilku miesięcy pozbywam się sporej ilości płyt. Powody są prozaiczne: brakuje mi miejsca na nowe oraz… mam olbrzymią chęć zarobienia pieniędzy na rzeczach zbędnych (nie sprzedaję tylko książek). Wspólny mianownik dla obydwu jest natomiast taki, że pozbywam się rzeczy, które są mi najzwyczajniej w świecie niepotrzebne.
Daleko mi do ludzi, którzy specjalnie wykupują jakąś ilość płyt przed premierą, żeby chwilę potem sprzedać je z zyskiem. Nigdy tak nie robiłem, chociaż uważam że taka inicjatywa wcale nie jest zła. Trzeba być sprytnym. Nikt nie będzie czekał na to, żebyś ty zdążył uzbierać pieniądze i kupił album w normalnej cenie. Nie chcesz przepłacać – czekaj na reedycję. Nie masz kasy albo nie chce ci się czekać? Twój problem. Wolny rynek i, nawet tak to nazwę, urok kapitalizmu. No pain, no gain.
Sprzedałem dwa (a w zasadzie trzy) mikstejpy Tetrisa, jednego z moich ulubionych polskich raperów. Kupiłem na premierę, słuchałem, od kilku lat leżało na półce i się kurzyło. Stawiam, że przeleżały co najmniej cztery lata. Prawdopodobnie nigdy w życiu bym tych płyt już nie włączył. Były mi zbędne, zajmowały miejsce na inne pozycje, które mam w zakupowych planach. Miałbym je komuś odstąpić w podobnej cenie do tej, którą przeznaczyłem na nie w 2009 i 2010 roku? Nigga, please… Rynek i odbiorcy sami podyktowali takie kwoty. Zostawiłem sobie tylko debiutancki longplay, który bardzo lubię i do którego mam duży sentyment. Lot 2011 gdzieś tam leży, ale pójdzie na aukcję. I tak samo jest z setkami innych płyt. Już zarobiłem na nich sporo. Zarobiłem właśnie z racji tego, że ktoś się urodził kilka lat za późno albo nie miał wtedy pieniędzy. Życie.
Wiedzcie, że też musiałem zapłacić dużo więcej za kilkadziesiąt pozycji, które zawsze chciałem mieć. Np. taki debiut Mad Skillza. Wysłupałem dużą, trzycyfrową kwotę, tylko dlatego, że wtedy nie było jeszcze reedycji. Nie walczyłem z całym światem żaląc się na forach internetowych jakie to jest niesprawiedliwe. A to, że jakiś czas temu pojawiło się wznowienie? Też nie płaczę, że przepłaciłem. Mam pierwsze wydanie klasycznej płyty, którą w Polsce ma może kilkanaście osób.
Zwykły biznes, uczciwe podejście. Oczywiście – wiele cen jest przesadzonych, ale ta przesada również wychodzi od tych, którzy są gotowi wydawać niebotyczne sumy na wątpliwej jakości produkty, które nie są warte swojej ceny. Jak to mówią: coś jest warte tyle, ile ktoś jest w stanie za to zapłacić. No ale to temat na kiedy indziej…