Zapiski festiwalowe #3: MVP zostaje w Płocku

Nadszedł czas, żeby spojrzeć na festiwal trzeźwym okiem. Tak trochę.

fot. Sebastian Adamkiewicz

Nadszedł czas, żeby spojrzeć na festiwal trzeźwym okiem. Tak trochę.

Od zakończenia festiwalu w Płocku mija już tydzień i już trochę mi brak tego rygoru organizacyjnego i takich tam. Trochę czekałem z tą publikacją, żeby miała bardziej chłodny i spokojny wydźwięk, ale chyba nie da rady. Nie będę ukrywał, że szósta edycja okazała się wielkiem sukcesem pod każdym względem. Nie chciałbym teraz okazywać zbyt wielkiego ego, ale… muszę to napisać. Konkurencja ma problem (albo PRO8L3M, dosłownie i w przenośni).

W trakcie imprezy rozmawiałem z festiwalowiczami, artystami, managerami i dziennikarzami. Każdy, ale to absolutnie każdy, był zachwycony poziomem, co powinno tylko cieszyć, ale… ciężko będzie za rok strącić tak wysoko postawioną poprzeczkę. Kilku z was pamięta, że kilka lat temu bardzo sceptycznie podchodziłem do płockiej inicjatywy, ale konsekwencja, rozwój, priorytety i pełna profesjonalizacja większości działań przyniosły właśnie takie efekty. Mniej więcej dwa lata temu musiałem zmienić zdanie, bo już doskonale było widać, że PLHHF ciągle ma jakąś ideę i cały czas rośnie tak, że przez kilka lat raczej się to nie zmieni. Kilka pomysłów, których nie udało się zrealizować w tym roku, będzie wdrażanych w kolejnych edycjach. Naprawdę jest co robić.

Co z opiniami?

Opinie w necie też są z zadowalające. Wiadomo, że znajdą się też tacy, którym mogło się coś nie podobać (a ja każdą ważniejszą uwagę zapisuję, serio), ale na szczęście są w zdecydowanej mniejszości. W mojej pamięci utkwił poniższy komentarz z Twittera.

I pełna zgoda co do ostatniego zdania. Wystarczyło pogadać z kilkoma wykonawcami, często z samego topu, żeby dało się odczuć, że jest to dla nich najważniejszy polski festiwal i nie tylko dlatego, że mają okazję zagrać przed kilkunastotysięczną publiką. Cieszą też słowa organizatorów „konkurencyjnych” eventów, np. Adama Sołowińskiego z Wengroove Hip Hop Festival.

Kogo tu pochwalić?

Dużo osób chwaliło liczbę wykonawców (chociaż przechodziła obok mnie jedna dziewczyna żaląca się swojej koleżance, że zamiast całego line-upu wolałaby koncert Hinola), którzy wystąpili na Polish Hip-Hop Festival 2018. 77 artystów to całkiem sporo, więc siłą rzeczy nie idzie zobaczyć większości koncertów.

Powtarzałem to wcześniej – impreza jest tak urozmaicona, że każdy musiał znaleźć coś dla siebie (o losie, jak ja nie lubię takiego określenia…). Raczej tak było, co potwierdziło kilku znajomych dziennikarzy, m.in. festiwalowy debiutant Arek Wilman z koszalińskiego oddziału Polskiego Radia, który chwalił i obiecał przyjechać za rok.

Sprawdzałem też odbiór pojedynczych koncertów. Największą furorę zrobili AllttA, Quebonafide, Tede (jeszcze lepszy klimat dodatkowo zapewnił padający deszcz), Guzior, Solar, PLK, Smolasty, Paluch i KęKę. Te ksywki najczęściej przewijały się w komentarzach i rozmowach, także ufam, że tak było, bo… sam nie miałem na to wszystko za bardzo czasu (czyt. zapierdol).

Nigdy nie byłem fanem freestyle’u, ale z ciekawości oglądałem czwartkowe zmagania i było kilka linijek, które mi się podobały. Najciekawsi byli późniejsi finaliści, czyli Filipek i Milan, ale w pamięci najbardziej utkwiły mi wolne style Wujka Samo Zło i jednego z jego przeciwników (sorry, nie pamiętam ksywki…), którzy wtrącili wątek Malika Montany. Serio, to było dobre.

Czy coś nie wyszło?

Nie, ale żeby być jak najbardziej obiektywnym, to muszę też wspomnieć o tym, czego zabrakło lub co mogliśmy zrobić lepiej. Oprócz kilku pomniejszych rzeczy, które dla was i tak nie mają żadnego znaczenia i w żaden sposób nie wpływają na odbiór imprezy, mogliśmy wcześniej pomyśleć np. o kurtynach wodnych. Aż takich upałów nie spodziewał się nikt i niestety, mimo wielu chęci i kilku prób drugiego dnia festiwalu nie udało nam się zorganizować na szybko pomocnych sprzętów. Dodatkowe hydranty, kolejne wymogi straży pożarnej, czas itd.

Słowo prawie końcowe

Co na sam koniec? Cóż, jeszcze nie taki koniec, bo już rozpoczęliśmy pracę nad siódmą edycją, której głównym zadaniem jest to, żeby była jeszcze lepsza od szóstej, pod każdym względem rekordowej. Trochę żałuję, że nie mogłem zobaczyć kilku występów, ale co zrobić – taka robota. Od razu po zakończeniu festiwalu, na wewnętrznym afterze festiwalowym, nie skakaliśmy ze szczęścia (14 000 biletów, sold out, opinie – jak tu się nie jarać?), tylko przy Red Bullu i piwie zastanawialiśmy się, co poprawić. Serio. Żeby to nie zabrzmiało zbyt PR-owo, ale wierzymy, że małymi krokami uda nam się zrobić jeszcze coś większego. Dlatego uwierzyłem w ten projekt i cieszę się, że mogłem pomóc.

W imieniu organizatorów, osób, które nam pomagały, sponsorów, artystów i dziennikarzy chciałem tylko podziękować, bo… dzięki Wam MVP zostaje w Płocku.

PS

Poniżej możecie sobie zobaczyć galerię zdjęć z tegorocznej edycji.

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.968866646617695.1073741895.171023069735394&type=1&l=a0b3ba35c2

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Zapiski festiwalowe #3: MVP zostaje w Płocku”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *