Wigilijne hollis

run dmc christmas in hollis

Nie przypominam sobie, żebym w tamtym roku życzył czegoś na święta komukolwiek na blogu.

Jeśli nie było rok temu miejsca na taką rzecz, niech w tym to się po prostu stanie. Dzisiaj mocno klasycznie, ale jednocześnie dość nietypowo.

Napiszę jeszcze raz to samo, co na swoim prywatnym profilu FB: nic nikomu nie życzę. Sami sobie życzcie tego, czego chcecie. Ja wam pomogę w taki sposób, że po prostu będę trzymał kciuki, żeby się udało. Przechodząc jednak do poważniejszych rzeczy, mianowicie do rapu zza wielkiej wody, to pojawiło się w historii trochę bożonarodzeniowych singli. Mało tego. Całych albumów.

Dzisiaj nie będę się rozpisywał, bo nikomu to nie będzie służyć, a jeszcze przecież niejednokrotnie będzie ku temu okazja (tak myślę), więc tylko krótko wspomnę co i jak. Dam jakieś krótkie listy wspomnianych singli oraz albumów, ale raczej nie ma się co nastawiać na rzeczy, które są nieznane bądź znane w minimalnym stopniu. Celowo pomijam polski rap, bo nawet nie wiem ile tego było u nas dokładnie, nie śledziłem, a na szybko z pamięci potrafię tylko wspomnieć o inicjatywie DGE z ekipą w tej sprawie.

Przechodząc do sedna: single jak single, czyli standardowo: jedne lepsze, drugie gorsze, a jak jest z albumami? Cóż, w moim przypadku żaden nie zdał egzaminu i zawsze miałem z nimi taki problem, że nie potrafiłem znaleźć wielu pozytywów, więc jak widać jest jeszcze gorzej. Piszę to tylko i wyłącznie ze swojej perspektywy i wg własnego uznania, ale nie zapominajmy, że takie „Christmas in Hollis” to klasyk przez naprawdę duże K. Ja też cenię ten numer, ale na składance, na której się znalazł, czyli Christmas Rap z 1987 roku, spokojnie znajdę kawałki, które lepiej mi wchodzą. Nie będę pisał, że warto sprawdzić, bo powinniście znać, ale jeśli jakimś cudem ominęliście to zachęcam zapoznać się z historią.

Co poza nią? Christmas on Death Row z 1996 roku to jakieś nieporozumienie, chociaż dla fanów wytwórni to rzecz obowiązkowa, pokazująca trochę łagodniejsze oblicze świty Suge Knighta. Trochę lepiej, chociaż niewiele, jest ze świętami u Dipsetów Jima Jonesa, które zostały wydane 10 lat później. Tutaj podobnie – bez rewelacji, tylko i wyłącznie ciekawostka raczej dla fanów.

Te trzy albumy znam całkiem nieźle, a jest jeszcze trochę, które poznałem wybiórczo bądź słyszałem raz i ciężko mi cokolwiek o nich powiedzieć. Informacji na ten temat w internecie jest dużo, więc np. tutaj możecie sobie sprawdzić co można jeszcze sprawdzić z tej okazji.

Niestety, ale nic nie mogę powiedzieć o albumie, na który poluję dopiero od niedawna, czyli o Badd Stanta. Święta ze Stones Throw Records z 2008 roku z kawałkami wyselekcjonowanymi przez Peanut Butter Wolfa. Może być nieźle, ale nie zapeszam sam siebie. Przejdźmy jednak do singli, a w zasadzie tylko jednego.

Co prawda wystarczy w googlach wklepać tylko odpowiednią frazę i wyskoczy nam dość pokaźna lista piosenek, w związku z tym ja zaprezentuję wam swój ulubiony kawałek, do którego wracam w miarę często. Bez opisów, bez patosów, bez hejtów. Bon apetit.

PS

A obrazek poniżej został przeze mnie znaleziony w czeluściach internetu, konkretnie tutaj. Symbolicznie, ale wiem że będziecie się czepiać, że to powinno być inne święto.

tottenham christmas 1988

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *