We got the jazz. Jazz rap, część 2,5

closed-jazz-music

Oczywiście w tej części mógłbym zacząć od wymieniania i opisywania najważniejszych pozycji ejtisowych i najntisowych, ale nie tędy droga. Na to przyjdzie czas w części kolejnej. Dzisiaj dokończę to, co zacząłem w tamtym tygodniu. Podróż przez historię gatunku.

O początkach jazz rapu pisałem w poprzednim poście. Ta część ma na celu przybliżenie „złotej ery” podgatunku, czyli tego, co działo się „w okolicach” pojawienia się na rynku ostatniej płyty Milesa Davisa. Już wiecie której, bo to ona właśnie była główną bohaterką poprzedniej części, ale w ramach przypomnienia – Doo Bop. Płyta niezła, ale jej wartość muzyczna jest znikoma przy dokonaniach tych, którzy się nią inspirowali. Zacznijmy wycieczkę.

Na pierwszą myśl zawsze będzie przychodziła pierwsza część Jazzmatazz Guru i prawidłowo. Można się spierać czy Keith Elam był dobrym raperem czy też nie (ja tam nie jestem fanem jego talentu, ale do przesadnych hejterów też mi daleko), ale jako „host” tego projektu wypadł znakomicie. I śmiem twierdzić, że jest to absolutnie najważniejsza rzecz jaką udało mu się stworzyć w życiu. Sorry, ale zawsze uważałem (i zdania nie zmienię!), że sukces Gang Starra oparty był w głównej mierze o gigantyczny talent i wyczucie czasu Premiera.

Pierwszy Jazzmatazz ukazał się w maju 1993 roku i z miejsca podbił serca słuchaczy. Guru z pomocą mistrzów gatunku, takich jak Brandford Marsalis, Donald Byrd czy Roy Ayers, zabrał nas w podróż po zadymionych kafejkach Nowego Jorku. Takich, w których czujesz odór tytoniu i alkoholu przekraczający znacząco normę, ale też takich, do których bez przypału można zabrać dziewczynę i posiedzieć z nią przy akompaniamencie live bandu. Z tej roli projekt wywiązał się znakomicie i po dziś dzień uważany jest za jedno ze szczytowych osiągnięć fuzji jazzu z rapem.

Kolejne jazzowe projekty od Guru już nie były takie fajne, uderzały bardziej w konwencjonalną stronę hip-hopu, a później po części zahaczały nawet o soulquarianowe i pharellowe brzmienia, tak modne na początku lat 00. Oczywiście nie można odmówić im klasy, zwłaszcza następcy debiutu, który ukazał się w 1995 roku, ale to już nie było „to”. Nie miało tego specyficznego klimatu i cudownego feelingu z groovem, który z głośników wylewał się niemalże strumieniami.

Słyszeli Stetsasonic i „Talkin’ All That Jazz”? Na pewno. Ciężko byłoby nie wspomnieć o ekipie z Brooklynu, w której prym wiedli Prince Paul, Daddy-O oraz Wise. Kto wie czy to właśnie te nagranie nie jest najlepszym i najważniejszym w historii jazz rapu… Takim, które połączyło wszystko co najlepsze: żywe granie, sample, rap. I wszystko to było w najlepszych latach dla rozkwitu rapu (album, z którego pochodzi te nagranie, czyli In Full Gear, ukazał się na długo przed… Doo Bop, bo w 1988 roku). Cała, niezbyt bogata, dyskografia jest warta uwagi, a w ramach ciekawostki należy wspomnieć, że na debiutanckim – On Fire – chłopaków z Nowego Jorku wspomógł niejaki Norman Cook, szerzej znany jako Fatboy Slim. Ale kiedy to było? Nie było co prawda to stricte jazzowe granie, ale grupa była jedną z pierwszych, która tak mocno inspirowała się jazzem i jego odnogami.

Kolejnym ważnym tropem i punktem odniesienia jest Native Tongues, a zwłaszcza A Tribe Called Quest i The Pharcyde (chociaż ci nie są oficjalnymi członkami kolektywu). O ile w muzyce Jungle Brothers jazz występował w sporych ilościach, tak jak inne gatunki z housem na czele (a oni są pionierami hip house’u, kolejnej arcyciekawej fuzji gatunkowej), a Black Sheep, De La Soul czy Leaders of the Newschool to czyste oldschoolowe granie, tak ekipy Q-Tipa i Slim Kida 3 (obecnie Tre Hardsona) w pewnym momencie swoich karier postawiły na jazzowe granie. Drugie trajbowe The Low End Theory jest obok Jazzmatazz uważane za sztandar gatunkowy. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo album z 1991 roku był i nadal jest pionierski na wielu płaszczyznach. Dla ciekawskich: można na nim znaleźć sample Michała Urbaniaka.

O pionierstwie Bizarre Ride II the Pharcyde powiedzieć nie można za wiele, aczkolwiek nie można debiutowi Pharcyde odmówić bardzo wysokiego poziomu, wigoru i… humoru. A ten był rzeczą, która wyróżniała go spośród konkurencyjnych i podobnych wydawnictw. Czy był to humor wysokich lotów? Zależy jak dla kogo, ale nie można powiedzieć, że źle wypadł na tle fenomenalnych produkcji J-Swifta, który z dobrej strony pokazał się również na projektach The Wascals.

No i na koniec największy rarytas, dla mnie osobiście najważniejsze jazz rapowe projekty jakie ujrzały światło dzienne, czyli produkcje Digable Planets. Butterfly, Doodlebug i Ladybug Mecca tylko dwoma płytami – Reachin’ (A New Refutation of Time and Space)Blowout Comb – wykreowali najwspanialszy obraz jazz rapu, jaki jest w stanie sobie wyobrazić przeciętny człowiek. Jest to Jazzmatazz podniesiony do potęgi entej. Z wielką mądrością, olbrzymim luzem i graniem takim, jakiego nie powstydziliby się najwięksi mistrzowie kilkadziesiąt lat wcześniej. Samplery tam były, ale tylko dodatkiem…

Głupim, niesprawiedliwym i nieuczciwym byłbym człowiekiem, gdybym nie wspomniał o innych krajach. Na pierwszy plan wysuwa się Wielka Brytania i to, co się tam działo na początku lat 90. Absolutnie nie wolno pominąć wydawnictw spod szyldu acid jazzowego Brand New Heavies i oczywiście Us3, które idealnie wpisuje się w kanon jazz rapu. Chcąc nie chcąc, jeżeli ktoś ma zamiar zgłębiać tajniki i arkana gatunku, koniecznie musi sprawdzić wczesne dokonania tych grup, zwłaszcza że można na nich spotkać starych znajomych, jak: Main Source, Grand Pubę czy The Pharcyde. No i ta cała Francja, w której rządził MC Solaar ze swoim Prose Combat, które spokojnie można obwołać jedną z najważniejszych płyt z rapem… w historii.

O mniej znanych projektach nie chciałem wspominać, jak i tych bardziej oczywistych (np. The Roots się kłaniają), bo zostawiłem je specjalnie na następną część, w której to wymienię najlepsze dla mnie produkcje spod szyldu jazz rapu. Dzisiaj tylko najważniejsze fakty, niezbędne minimum. Wrota do bardziej tajemniczych komnat otwieram następnym razem. I będzie jeszcze ciekawiej.

Zdjęcie/photo: gratisography.com CC0

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “We got the jazz. Jazz rap, część 2,5”

  1. Witam. Dobrze czytać o takich rzeczach i wrócić wspomnieniami do tych płyt. Zastanawiam się czy Floetry nie można by wcisnąć w temat. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *