TAK. YES! – recenzja

slum village yes

Ci wszyscy weterani potrafią robić zajebiste psikusy. Tym miernotom ze Slum Village nadzwyczaj często się to udaje.

Nigdy nie wpadłem w wielki zachwyt na albumami grupy z Detroit z J Dillowego okresu składu. Owszem, bardzo lubię i cenię dwie „fantastyczne” części oraz epkę Best Kept Secret wydaną pod aliasem J-88 (i kto wie czy nie jest to moja ulubiona ich rzecz), resztę trochę mniej, ale nic nie schodzi poniżej 6/10. Krótko – jest dobrze. Ale, ale. W przeciwieństwie do większości, aż tak daleko z tym SV nie odlatywałem, bo o ile muzycznie Jay Dee to też nie do końca moja bajka (zawsze mam z nim wielki problem jak robię swoje top ever producentów), nie mówiąc o pozostałych beatmakerach z późniejszego etapu działalności grupy, to rap podrzucony pod te produkcje to…

Będąc zupełnie bezinteresownym ciężko jest nie napisać, że ekipa zebrana w Slum Village to co najwyżej przyzwoici raperzy. Ich największą zaletą jest to, że potrafią bardzo dobrze poruszać się po tych niełatwych przecież beatach. I mimo zmian personalnych na przestrzeni lat, dalej robią to po mistrzowsku, mimo trochę pustej treści w tekstach. Flow? Typowy kwadrat i nuda, bo jeśli taki Phife Dawg z wizytą wciąga ich nosem jak najlepszą kreskę, to o czym my tu w ogóle mówimy?

Tylko wiecie, mają oni właśnie tę zaletę. Tę zaletę, jakiej nie ma 99,999999999999% polskich raperów. Mimo całej swojej przeciętności potrafią dopasować się do beatów, które w większości są tutaj dziełem Dilli (swoje też dorzucili Black Milk i Young RJ). Ta idealna chemia tworzy niepodrabialny klimat i aż strach pomyśleć, co by było gdyby ich teraz zabrakło. Chciałoby się rzecz „śpieszmy się kochać marnych raperów, tak szybko odchodzą”, ale… Smutno się zrobi jak odłożą majka. Kto jak nie oni?

Przez większość tekstu narzekałem. Nie próbowałem nawet nikogo wpuścić w maliny, więc może napiszę dosadnie – nie spodziewałem się AŻ TAK BARDZO DOBREJ płyty. Wszystko na chłodno, na lajcie. Mocno wpatrzony w wybitny i klimatyczny cover zostałem zauroczony i przeniesiony do jakby innego wymiaru. Przepiękne beaty. Cudownie wkomponowany sampel z „Tom’s Diner” (aczkolwiek najlepiej zrobił to trzy lata temu Pictureplane dla Antwona w „Livng Every Dream”) w „Expressive”. Tak jak Bilal w „Love Is” przeniósł mnie pod koniec lat 90., tak „Too Much” zaprosiło do piwnicy w deszczową noc w poszukiwaniu sampli. Wow. Za dużo pozytywów, nie tak miał wyglądać 2015. Nie wiem co napisać. Skubani zrobili mistrzowski materiał.

8

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “TAK. YES! – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *