Stąpając po MOSTach. The Beginning – recenzja

most the beggining

Mówią, że podróże kształcą. Zdanie innych średnio mnie obchodzi, przynajmniej większości, ale tutaj wyjątkowo ciężko się nie zgodzić. Wiem jak to jest, bo podobne przeżywałem podobne stany kilka razy, a najlepiej oczywiście pamiętam te, które w pewien sposób kształtowały we mnie wszystko to, co można uważać za dobre. I nie tylko.

Doskonale pamiętam swoją podróż do Budapesztu w 2014 roku. To było coś!  Na upartego mogę powiedzieć, że każda moja wycieczka do stolicy Węgier jest identyczna, ale tamtą wspominam wyjątkowo. Polecam się wybrać każdemu w taką samotną podróż z dala od wszystkiego co się dzieje wokół. Z dala od znajomych, codzienności i wszystkiego, czym już rzygacie na co dzień. Dobrze to robi, a na dodatek skłania do przemyśleń i refleksji o rzeczach, o których nie myśli się w natłoku codziennych czynności.

Tak było w moim przypadku i tym kilkudniowym pobytem, który odizolował mnie totalnie od wszystkiego. Od wszystkiego. Miałem wszystko w dupie, niczym się nie przejmowałem. Zajmowałem się tylko i wyłącznie rzeczywistością, która wokół mnie otaczała. Właśnie wtedy po raz pierwszy tak mocno na mnie podziałała, a jednym z bodźców ku temu było m.in. phantomowe LP1. Wierzcie lub nie, ale dla mnie jest to jedna z najważniejszych płyt życia. Podobnie w kwestii mixów, gdzie prym wiedzie Garth, który ze swoim najdoskonalszym zmixowanym dziełem wprowadzając mnie w transcendentny (trudne słowo) błogostan. Tak jak nigdy nie zapomnę wszystkich wycieczek po Vaci utca, Wyspie Małgorzaty czy wspinaczek na Wzgórze Gerellta z Phantomem, tak samo nigdy z pamięci nie wymarzę obrazów, które towarzyszyły mi nocną deszczową porą na Keleti Károly utca przy akompaniamencie tych dźwięków.

Dlaczego o tym wspominam, zapytacie? Powody są dwa. Po pierwsze to właśnie The Beginning mogłoby postawić się w roli LP1 i towarzyszyć mi podczas lwowskiego tripu, gdyby ukazało się kilka dni wcześniej. Po drugie – The Phantom znowu wymiata. Wymiata po całości. Jest królem. Bossem. Kolesiem, który robi co mu się jawnie podoba i zawsze wychodzi mu to znakomicie. Nie wydaje mi się, żebym był odosobniony w zdaniu, ale jest to jeden z najlepszych obecnie producentów na świecie i nie ważne jaką przywdziewa maskę: ambientową, deep house’ową, balearyczną czy też uderza w bardziej neoklasyczne klimaty. Dwie tutejsze bomby, w tym jedna wspólna z Newborn Jr. znanym m.in. z genialnego Polo House, są jednymi z jego absolutnych twórczych szczytów, a to już wyczyn przecież nie lada. Pytanie tylko jak w konfrontacji z nim wypadają pozostali?

Dobrze, a momentami bardzo dobrze, i mimo że nie jest to poziom przywołanego już składaka Transatlantyku, to spokojnie pierwsza kompilacja MOSTu może stawać w szranki z podobnym jej FASRATem*. Każdy z zebranych dostarczył utwory na dobrym poziomie i może tylko pierwsza część „The Real Boogie Down”, którą dostarczył Matat Professionals (czyli… Newborn Jr.)kompletnie mi nie leży, a reszta? Miałem przy czym tańczyć, miałem przy czym chillować i miałem przy czym, ekhm, nie powiem.

Genialne „P1115” od SLG to berlińska deepowa wariacja, której nie powstydziłby się Leon Vynehall na swoim Rojusie. Wyróżniający się punkt albumu będący zaraz za plecami phantomowo-newbornowego „Floral Fabrics” oraz „Prawdy” Kruczyńskiego, która sama w sobie jest jedną z najlepszych wariacji balearic beat, jakie powstały w tym kraju. Niewiele gorzej wypadają Richu M ze swoim „Serious Birthday Ceremony”, które na luzie mogłoby znaleźć się na s/t Moodymanna oraz „Together” HV, który paradoksalnie ze swoim footworkiem średnio tu pasuje.

Warto też się przyjrzeć „Otwórz Oczy” kombo Eltrona Johna i SLG, które etniczną swoją specyfiką na pierwszą myśl przywodzi niedawne dokonania Napthy i mam nadzieję, że jest tylko zwiastunem ich większego projektu, bo potencjał jest olbrzymi. Nie mniejszym też zaskakują Botanica, Klaves oraz Good Paul, którzy również każą gorączkowo wyczekiwać nowych materiałów.

Miałeś nosa, Sokole. Za wymarzone otwarcie sublabelu powinieneś postawić najlepszą whisky Rafałowi Grobelowi, bo gdyby nie ta koneksja to moglibyśmy zbyt wiele stracić. Wyznaczanie nowych biegnących od Prosto może wyjść tylko na dobre, ale kto wie czy w tym wszystkim najważniejsze nie będzie ukuwanie terminu „baltic beat”. Zostawiam was z tą refleksją, a tymczasem spadam na spacer, bo dziwnym trafem w swojej okolicy mam zarówno most i las. A teraz popatrzcie na okładkę…

7 albo naciągane 8, raczej jednak 8

* jedna z tych płyt, których nie udało mi się opisać, a szkoda, bo to kawał fantastycznego house’u, balearów i disco spod nowego szyldu Father And Son Records And Tapes oraz Requiem For Disco

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Stąpając po MOSTach. The Beginning – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *