Średniej jakości winylowe nocne podróże

Dotarły dzisiaj w końcu do mnie długo oczekiwane paczki z płytami, w tym kilka, na które bardzo mocno sobie ostrzyłem zęby. Jak się, kurwa, okazało – niepotrzebnie.

Płyt dotarło sporo, a to co widzicie powyżej to tylko większa część. Jedną z niewidocznych jest dla przykładu maksymalna chujnia, o której nie ma co wspominać, poza tym idzie i tak na prezent. „Taką chcieli, a jeśli nie to i tak będą się cieszyć”. Najważniejsze jest jednak to, o co się postarała (albo i nie) oficyna PolishVinyl, bo w przeciwieństwie do Queen Size Records nie wiem można zawsze na nich polegać.

Okej, zacznijmy jednak od początku. Czytałem na forum Ślizgu, że Milczmen Screamdustry ma fatalne brzmienie. Brałem to wszystko z poprawką, bo nigdy nie wiesz na jakim sprzęcie kto słucha muzyki, a może i zaczyna dopiero swoją przygodę z winylami. Nie wiem, nie interesuje mnie to, dlatego swoje pytanie skierowałem do znajomych, którzy także nabyli ten album. Zdania były… podzielone. Jeden ze znajomych blogerów, który specjalizuje się w polskich (i nie tylko) winylach – Misztal z dustyroom.pl – nie miał kompletnie żadnych zastrzeżeń. Inny – narzekał na to samo, co ludzie na forum, a konkretnie do kawałków „Hoaxxxka” i „Pod Sceną”. Cóż… Muszę jednak stanąć po stronie tego pierwszego. Nie ma się do czego na dobrą sprawę przyczepić, jest „w normie”. Brzmienie co prawda nie ma oszałamiającej dynamiki czy nie imponuje innymi niuansami, ale nie ma co narzekać. Porównałem te dwa kawałki z wersją CD i… na kompakcie też są różnice, aczkolwiek nie tak słyszalne.

Do Laika i Młodzika nie mam żadnych większych zastrzeżeń, jeśli mówimy o jakości dźwięku. Można się przyczepić, a nawet trzeba, do niechlujstwa, które wystąpiło na okładce, bo zrobić coś takiego jak na zdjęciu poniżej przy tak małej ilości tekstu to chyba nienajlepsza opcja. Na kompaktowym wydaniu było okej, a tutaj pozostaje niesmak. Szkoda.

laikike syczeczku

Kompletnie niezadowolony jestem jednak z Nocy EP, która… brzmi zwyczajnie przeciętnie. Brzmienie jest płaskie i plastikowe, dynamika słaba i… wydaje mi się, że lepiej chyba posłuchać z kompaktu, no ale z tym jednak strzelam, bo nie miałem jeszcze styczności. Wszystkie braki są uwydatnione są przy instrumentalach na stronie B oraz przy dwóch pierwszych utworach z wokalami. Niewiele pomaga zmiana nacisku igły, którą sugerował też Misztal i przy Ortofonie 2M Red niewiele to daje w zakresach 1,5-2,2 g. Marnie, chyba nie o to chodziło, a na domiar złego sama okładka wygląda nie najlepiej z racji zdjęć słabej jakości. Plus za gatefold i zachowanie klimatu oryginału, reszta raczej jest niewarta swojej wysokiej ceny. Sorry.

Przeciwieństwem będą pozostałe płyty, które są na zdjęciu głównym. Metroit City i Journey/Evolution grają prześlicznie, woski są odpowiedniej wagi, więc nie można być niezadowolonym. Podobnie jak z moim tegorocznym faworytem w ogóle – Blunted Album, o którym dłużej jutro.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *