Retro #9: Tellin’ Stories

the charlatans tellin stories

Szarlatany z UK zawsze były z tyłu za pewną dwójką. Naprawdę szkoda, ale… Zasłużenie.

Britpop to całe szczęście nie tylko Oasis i Blur (albo Blur i Oasis jak ktoś woli, bo hierarchizacja tych zespołów może prowadzić do małej wojenki…), ale też cała masa innych świetnych kapel, które nie przebiły się tak mocno do świadomości odbiorców. A przynajmniej obecnie wygląda to tak, że mało kto pamięta o The Charlatans.

Wspomniana na początku dwójka z niebieskiej części Manchesteru i Londynu do tej pory wzbudza emocje. Nieważne jakie. Nowe płyty innych osobistości, które również tworzyły świetne rzeczy kilkanaście lat temu, jakoś przechodzą bez większego echa (no dobra, Bloodsports Suede osiągnęło jakiś tam rozgłos i sukces, całkowicie zasłużenie). Nie inaczej jest z The Charlatans. To, co ostatnio wydają to jakaś komedia, ale warto powrócić do starych dobrych britpopowych czasów i odświeżyć sobie Tellin’ Stories – mojego faworyta w ich przyzwoitej dyskografii.

Nie ma się co nastawiać na wielkie doznawanie (ekhm), jakbyście słuchali największych dzieł gatunku, ale piąty longplay ekipy z hrabstwa West Midlands potrafi dostarczyć pozytywnych wrażeń. Na pierwszy plan wychodzą single, które są popisowymi numerami lat 1996 i 1997, wysoko notowane na listach, a dla przykładu taki tytułowy utwór jest jedną z moich ulubionych piosenek w ogóle.

A reszta? Niezła. Tylko tyle. Typowe brzmienie, typowa tematyka, typowy britpop. Istotna w kontekście tej produkcji jest spójność i „konserwatyzm”. Nie ma tutaj jakiś większych eksperymentów, które w tym samym czasie zaczęła stosować konkurencja (z gigantami na czele, wiecie jakimi). No i Tim ładnie śpiewa – „North Country Boy” bez niego nie byłoby takie dobre. Fajne pożegnanie z gatunkiem, który od roku następnego – 1998 – już wcale nie był taki fajny…

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *