Podsumowanie 2016: Wstęp

Jedną z najbardziej przehajpowanych płyt 2016 roku jest dla mnie… Aaa, nie będę nic pisał. Chcesz wiedzieć więcej to sprawdź sam, ale wiedz również, że nawet przez myśl mi nie przeszło, żebym brał pod uwagę Schoolboya Q, Ka, Beyonce czy A Tribe Called Quest.

Na sam początek może najważniejsze. Dla kogo jest to podsumowanie? Najprostszą odpowiedzią jest „dla tych, którzy są ciekawi i głodni dobrej muzyki”.

Niech za skromny przykład, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi, posłuży mi Danny Brown. On jest wszędzie i tu raczej nic odkrywczego nie będę w stanie napisać, oprócz tego, że… jego album mi się nie podoba. Tak po prostu. Przećpany raper z upadłego miasta? Sorry, ale ja nie potrafię zrozumieć go po raz kolejny, co wcale nie oznacza, że nie mogę jednocześnie go docenić. „Dla kogoś, nie dla mnie”. Sorry, ale słyszałem co najmniej 100 lepszych płyt w tym roku i do tych 100 będę na pewno wracał z przyjemnością.

Powyższy przykład doskonale pokazuje kilka rzeczy.

Po pierwsze…

Ksywki i znajomości nie grają. Gdyby tak było, to np. taki K-Dot zamiótłby prawdopodobnie wszystkich, a tak nie zmieścił się nawet w 150. Fajna płyta, ale w ogóle do niej nie wracam, bo nie czerpię większej satysfakcji z jej słuchania. Ostatnio szkoda było mi nawet poświęcić niecałych 30 zł na kompakt, a to też o czymś świadczy. Obecność na Spotify mi wystarczy.

Co do tych znajomości. Jasne, że znam się z Eskaubei (albo Eskaubeiem, jeśli ktoś woli taką nomenklaturę), ale nagrał na tyle dobrą płytę, że byłbym jeszcze głupszy niż jestem, gdybym go nie umieścił na liście (podobnie jak jeszcze kilku innych). Z drugiej strony… Jest od groma znajomych, których twórczość pojawia się w innych zestawieniach, a ja… Znają moje zdanie co do ich twórczości czy wydawanej muzyki, ale grunt to dobrze się różnić i skutecznie oddzielać życie prywatne od twórczego. Czy jakoś tak. Bez nazwisk, bo sobie tego nie życzą, chociaż mnie korci.

Po drugie…

Nie jest sztuką słuchanie i ekscytowanie się karykaturalnymi i marketingowymi produktami pokroju The Weeknd (jeden wielki „lol”, chociaż szacun za House of Baloons) tak samo jak sztuką nie jest ekscytowanie się tymi, o których mówi się i pisze niemalże wszędzie vide Solange czy Beyonce (casus Browna, ale „poziomem na odwrót”).

Po trzecie…

To nie jest „bezpieczne” podsumowanie. Od takich są duże mainstreamowe portale (zarówno te lepsze, jak i te gorsze), popkillerowe pochodne czy osobnicy, którym nie chce się sprawdzić co się dzieje na światowym rynku obracając się w polskim hip-hopowym gównie albo notowaniach Billboardu (serio?). Totalna jazda bez trzymanki będąca doskonałym odzwierciedleniem mojego gustu, także ja się cieszę, bo to jest TYLKO MOJE.

Po czwarte…

Sztuką, wręcz ogromną sztuką, jest poszukiwanie wartościowej muzyki albo samemu, albo z pomocą kilku(set) zaufanych osób. Corocznie zbyt dużo ciekawych i zajebistych na maxa rzeczy umyka uwadze tylko dlatego, że mało komu się chce szperać, czytać i poświęcać czas na grzebanie w serwisach typu Bandcamp, Soundcloud i Spotify/Tidal, pochodzić po sklepach itd.

Kilkaset godzin grzebania potrafi czasami zdziałać cuda, czego dowodem będzie kilka miejsc na mojej liście. Nie to, żebym się chwalił, bo powtórzę, że jest TYLKO MOJA, więc jestem dumny z selekcji, ale jest też szansą na pokazanie muzyki w trochę szerszym zagadnieniu. Nie widziałem w Polsce zestawienia, które zawierałoby np. płyty z urugwajskiej wytwórni (gdzie indziej ich płyty widziałem w kilku topkach), soundtrack do niemieckich pornosów (nie wiem czy dobre, jeszcze nie zdążyłem obejrzeć) czy polski album wydany przez amerykański label. No cóż.

Po piąte…

Z nowych rzeczy to w tym roku najwięcej słuchałem rapu, balearic beat, house’u, afrobeatu i jazzu, do którego powoli wracam. Bez podziału na podgatunki, bo za dużo by było pisania, ale podzielić za to mogę starocie. Ze starych prym wiódł sophisti pop, jazz (zwłaszcza cool jazz, big bandy i modal jazz), disco (z naciskiem na edity), afrobeat.

Ile przesłuchałem płyt w zeszłym roku? Nie wiem, nie mam bladego pojęcia, ale wiem za to, że więcej było szrotu aniżeli tych dobrych. Wiem też, że rap nie zaoferował zbyt wiele dobrego, zarówno ten mainstreamowy, jak i undergroundowy, w przeciwieństwie do jazzu i balearic beat. Duży props.

Aha, doskonały rok dla reedycji i kompilacji. Coś pięknego.

Po szóste…

Nie interesowała mnie stylistyka. Liczy się tylko jakość samej muzyki, więc Jeffery jest z automatu lepszy od dowolnego undergroundowego projektu. Bywa i tak.

Po siódme…

Blisko listy było kilka pozycji, ale robiąc ostateczną selekcję usuwałem poniższe pozycje, w większości bez jakiegokolwiek żalu, chociaż… The Monkees dali naprawdę dobry album, Footwork or Die to IMO najciekawszy footwork minionego roku, DJ Rude One i Abel Korzeniowski wylecieli w ostatniej chwili, a nad Siwuzem płaczę, że się nie znalazł w 150.

Kolejność alfabetyczna:

Abel Korzeniowski Nocturnal Animals

Alicia Keys Here

Anthony Joseph Carribean Roots

Apraxja Części Wspólne

Afrikan Roots On the 8th Day

Chango Chango

Chaos in the CBD Invisible Spectrum

DJ Diamond Footwork or Die

DJ Rude One Onderful

Działania promocyjne ElQuatro Nagrania

Elabs Crew „Sobo Rano”

Kamel x Juicy za datpiffową ideę

Kanye West ze swoją premierą

Katarzyna Borek Space in Between

Kendrick Lamar untitled unmastered.

Koi Child Koi Child

Kuba Kapsa Ensembe Vantdraught 4

Lessondary Ahead of Schedule

Masayoshi Fujita & Jan Jelinek Schaum

Nyck Caution Disguise the Limit

tnbr stan bani zły (ep)

The Monkees Good Times!

The Other Guys Life in Analog

Siwuz SZtuka SZemrana

Smoke DZA & Pete Rock Don’t Smoke Rock

Wordsworth, Jsoul Blame it on the Music

Vivien Goldman Resolutionary (Songs 1979-1982)

Miałem jeden problem. Nie wiedziałem czy na liście umieścić pojawienie się We’ve Got the Contact Titi Twister na Bandcamp, ponieważ nie mam bladego pojęcia czy na pewno nastąpiło to w 2016 roku. Wydaje mi się, że tak, ale nie dam sobie ręki uciąć (nie mówiąc już o czymś innym). Niemniej – do odnotowania, tym bardziej że znajduje się tam jedna z najpiękniejszych polskich letnich piosenek ever – „Latin Taxi Driver”, a i ten komentarz pod tym utworem na YouTube wykonał tytaniczną pracę:

Nie ma gier, bo w minionym roku nie grałem. Książki są w śladowych ilościach, bo nowości w zasadzie nie tykałem, a od momentu przeprowadzki nie czytałem w ogóle ze względu na brak czasu. Filmy? Ale jakie filmy?

Pewno będzie tak, że połowy wykonawców i płyt nie znasz, ale co w tym złego? Nic. Wiem, że będą tutaj ludzie, którzy będą znali wszystko. Czy będą się ze mną zgadzać, czy też nie – nie obchodzi mnie to 🙂 Reszta ma szansę poznać i wsiąknąć w naprawdę kozackie rzeczy, pod warunkiem, że sama będzie tego chciała.

Miłego.

150-101

100-51

50-31

30-21

20-11

10-1

Na pytanie gdzie jest X albo Y odpowiadam tak samo, jak w tamtym roku. W dupie.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

3 komentarze do “Podsumowanie 2016: Wstęp”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *