No Limits „No Movie Soundtrack”

Trójmiejskie szaleństwo, czyli nasza odpowiedź na pełną kolorów zachodnią muzykę.

GAD Records nigdy nie zawodzi, jednak w tym roku śląski label przechodzi sam siebie. Po fantastycznych materiałach m.in. Wojciecha Konikiewicza, Gramine i Arp Life, przyszedł w końcu czas na najbardziej nieoczywisty album. I wydaje mi się, że nie tylko w 2020 roku, ale i całym katalogu wytwórni.

O samej wytwórni wkrótce będzie u mnie trochę więcej, bo pracuję nad nowym cyklem, gdzie GAD będzie odgrywał pierwszoplanową rolę, ale najpierw chciałbym szerzej spojrzeć na No Movie Soundtrack gdyńskiego No Limits, które najlepiej opisuje fragment informacji prasowej: „No Limits to styl życia. Kolorowe szaleństwo, które mogło powstać tylko w Trójmieście”.

Oczywiście powyższą wypowiedź lidera – Macieja Łyszkiewicza – trzeba traktować z mocnym przymrużeniem oka, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że No Movie Soundtrack jest trochę więźniem jednego numeru – „Summer Love” to czyste złoto, zdecydowanie wybijające się ponad pozostałe piosenki.

Nie oznacza to jednak, że ten post peerelowski sophisti pop, będący tak samo blisko Sade (głębia „Sir Nobody Again” kojarzy mi się z całym Stronger Than Pride) czy Style Council, jak i Prince’a („Studio Wars” czy „Can’t Get Your Love”), nie ma na swoim pokładzie innych świetnych utworów. Są tu momenty, które konfrontują słońce i późnowieczorną zabawę, jak „Primary” czy wspomniane „Summer Love” z dobrym drinkiem i relaksem w fotelu, jak acid-jazzowym „No Sights (Oooh!)” czy „2Nite” z genialnymi solówkami instrumentalistów.

Żałuję jednak, że No Movie Soundtrack nie zostało w całości nagrane po polsku, bo w niektórych momentach doskonale słychać problemy z akcentem, które kłują. Wydaje mi się, że materiał mógłby jeszcze bardziej zyskać, bo kompozycje są naprawdę chwytliwe i wielowymiarowe, a utrzymanych w podobnym stylu, zwłaszcza z tekstami w naszym języku u nas zwyczajnie ówcześnie brakowało. Przypomniało mi się od razu Tamerlane, jeszcze większy więzień jednego utworu, bo przynajmniej No Limits ma jeszcze słynne, głównie przez klip Yacha Paszkiewicza, „On the River”.

Album został zremasterowany z dostępnych źródeł przez Macieja Bogusławskiego, perkusistę grupy i realizatora dźwięku, więc polecam go także producentom, żeby sprawdzili, jakie patenty na przełomie lat 80. i 90. stosowali nasi realizatorzy i muzycy, żeby zbliżyć się poziomem do zachodnich produkcji. Teraz to słychać jeszcze lepiej, bo kiedyś miałem okazję sprawdzić oryginalną, trochę zajechaną wersję i przyznam, że pod tym względem było średnio. A tu proszę – na dzisiejszą pogodę jak znalazł i nieważne, czy ktoś mieszka nad morzem, czy bliżej gór. Tych piosenek się słucha i czas płynie jakby wolniej.

Rating: 4 out of 5.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *