Nie jestem hip-hopem

im hip hop

Nie jestem hip-hopem. Nie żyję nim na co dzień. A mimo wszystko i tak jest go więcej we mnie niż u większości osób, którym wydaje się, że ta kultura jest ich życiowym credo.

RAPort był stricte hip-hopową sprawą. Wydaje mi się, że nawet całkiem fajną. goodkid jest czymś innym. Owszem, rap pojawia się i pojawiał się będzie tutaj nadal, ale jego ilość i tak nie jest duża, a i zapewne będzie jeszcze mniejsza. Jak w leadzie – nie jestem hip-hopem. A w zasadzie to nigdy nim nawet nie byłem. Nie żyję już nim na co dzień i jest mi z tym bardzo dobrze. W ogóle śmieszy mnie to całe określenie: „I’m hip-hop”.

Doskonale pamiętam czasy, pod koniec lat 90., gdzie to wszystko w Polsce zaczęło mocno „kiełkować”. Zupełnie nowa subkultura, szerokie spodnie z dziwnymi logotypami i jakieś pstrokate mikrofony na bluzach. Z perspektywy czasu – obciach maksymalny. Wspominam sobie czasami początki poprzedniej dekady – grubo ponad połowa męskiej populacji mojego gimnazjum skutecznie podążała trendami wyznaczanymi przez zespół Grammatik, Tedego i przede wszystkim WWO. Trochę później zaczęła się moda na Ostrego, naśmiewanie się z nurtu zwanego hip-hopolo i nagle ta moda się skończyła. Od kilku lat mamy ponowny mariaż ludzi z tą kulturą. Zaczął się wtedy, kiedy ja już powoli od niego odbijałem. I tak długo wytrzymałem, nie?

Dostąpiłem zaszczytu pojawienia się na tej liście sporządzonej przez Maćka Blatkiewicza. O samej nominacji zostałem poinformowany kilka dni temu i byłem trochę tym zaskoczony. Moja skromna i nikogo nie obchodząca osoba jako rap-bloger? Coś mi tu nie pasuje, ale Maciek skutecznie mi to wszystko wytłumaczył. Fajnie, cieszę się, że ktoś docenia moją pracę.

„Czy chciałbyś być murzynem? / Dawniej chciałem, ale dziś tylko chudym, brytyjskim pedałem”*

Pamiętam czasy, kiedy sprawdzałem praktycznie każdą nowość. Wydawałem większość swoich pieniędzy na płyty i kasety z rapem. Z reguły tym lepszym, tak mi się przyfarciło, ale kilkadziesiąt pomyłek też zaliczyłem. I jakoś z tego powodu nie płaczę, bo niedawno na pewnym serwisie aukcyjnym zarobiłem na tej szmirze całkiem niezłą kasę. Ciekawe w oczach ilu osób będę tzw. resellerem i chciwym, goniącym za pieniądzem obłudnikiem? Nie interesuje mnie to. Zostało mi na półkach kilkaset pozycji z tego gatunku i to z nich jestem najbardziej dumny.

Rap był w TV, rap był w kioskach, rap był na boiskach, osiedlach, szkołach. On był wszędzie obecny w moim życiu. Na półkach, na iPodzie, w książkach czy filmach. Zaliczyłem mnóstwo koncertów. Rozmawiałem z legendami polskimi, jak i tymi z USA. Ekstra wspomnienia. I czasami słuchając staroci czy nowszych rzeczy wracam w myślach do tego. To naprawdę dużo mi dało. A tak naprawdę, to może ten rap dał mi najwięcej.

Otrzymałem być może najważniejszą rzecz. Otworzył oczy. Dzięki niemu w pewnym momencie zagłębiłem się totalnie w soul, funk i jazz (którego już praktycznie w ogóle nie słucham, a tego legendarnego Kind of Blue zdzierżyć teraz nie mogę. Może do niego jeszcze nie dorosłem?). Starałem się docierać do źródeł sampli, a później dzięki nim poznawałem nowe rzeczy. Znalazłem się w punkcie, gdzie w pewnym momencie przez kilka tygodni nie słuchałem już żadnych płyt z czarną melorecytowaną muzyką. Dzięki tym samplom podążałem dalej – zacząłem zagłębiać klasykę muzyki popularnej. Jeszcze kilka lat temu w dziesiątce moich ulubionych płyt byłoby pewno z 3/4 hip-hopowych wydawnictw. Dzisiaj może by się znalazło miejsce tylko dla Reasonable Doubt, które z różnych względów jest dla mnie niezmiernie ważne i istotne. Tak, to właśnie dzięki tej muzyce poznałem… Remain in Light, The Soft Bulletin Vocalcity. One mają się tak do rapu jak Fiat 126P do Mercedesa SECA, ale to dzięki niemu te longplaye wpadły w moje ręce. Dowiedziałem się też np. o ślicznym i erotycznym Maxwell’s Urban Hang Suite czy Baduizmie, którego po prostu nienawidzę. Aha, i nauczył mnie mocniej i głębiej kopać – zacząłem mocno grzebać w britpopie. Nie istnieje tam przecież tylko Blur czy Oasis.

A teraz? Nie sprawdzam już tyle nowości co kiedyś. Kilka lat temu antycypowałem wielkość Kendricka Lamara i jak widać się nie pomyliłem (w ramach opozycji dodam, że zaliczyłem również pomyłki w prognozowaniu wielkich karier, co nie Add-2?) – on jest jedną z tych postaci, których nowe rzeczy sprawdzam zawsze. Bardzo cenię obecną nową scenę, uważam że mainstream jako całość ma się świetnie, podziemie również. Nie chodzę i nie krzyczę, że w 95. było lepiej, bo to nie ma najmniejszego sensu. Obecny rap ma się dobrze, tylko trzeba dobrze szukać, a ja, podobnie jak Tomasz Kopyra, nie mam na to czasu. Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować je na słabe piwa (jak Kopyr) i na słabe płyty (jak ja). Przesłuchałem tysiące albumów z rapem, kolej na coś innego. Wkrótce mocniej zacznę zagłębiać się w bossanovę i minimale.

Czasami zdarza mi się pogadać z młodszymi ode mnie adeptami hip-hopu. Takimi, co najwięcej krzyczą. Zawsze uśmiecham się pod nosem, jak słyszę że ktoś, kto wygląda jak ja (odsyłam do Afrojaxa, ale zapewniam, że jestem pewien swojej orientacji!), nie może znać się na rapie. Macie rację, jest pokaźne grono osób, które znają się lepiej na nim ode mnie. Znam ich osobiście. Tylko w takich momentach zawsze przypomina mi się cytat z książki J-Zone’a (Root for the Villain: Rap, Bull$hit, and A Celebration of Failure w Polsce się nie ukazało…), mówiący o tym, że młodzi słuchacze rocka i gitarzyści wiedzą kim był Jimi Hendrix, saksofoniści nie mają problemu powiedzieć kim był John Coltrane, natomiast młodzi słuchacze rapu mają problem powiedzieć cokolwiek o Kool G Rapie. I uwierz mi – wolę nie wiedzieć kim jest kolejny zbawca polskiej sceny czy afroamerykanim rapujący gorzej od kolesi, którzy zrobili kiedyś zajebistą karierę w eurodance (śmiejcie się – słucham tego nawet często). I mimo, że nie żyję i nie jestem hip-hopem jak ty, sięgam z półki jedną z kilkuset swoich płyt z tą muzyką i słucham jej z olbrzymią przyjemnością. I nieistotne jest to, czy dana płyta ma 25 lat czy ukazała się wczoraj. Jej wyboru dokonałem świadomie i wiem, że jest dobry.

Czuję się z tym bardzo dobrze, bo u mnie na samym końcu i tak wygrała muzyka. Za to jestem wdzięczny tej kulturze, mimo że nie jestem jej częścią.

* cytat pochodzi z utworu Afro Kolektywu pt. „Bełgot obowiązuje w tej chwili”. Ej, jaki to w ogóle życiowy tekst jest: „To nie jest to co w 96 / Kiedy to usłyszałem jak rapuje Oka / Przez całą noc nie zmrużyłem oka”. Autopsja mi podpowiada, że u mnie wystąpiło to trochę później, ale było podobnie.

 Zdjęcie: [1]

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *