Szkoda, że tak późno Charles Bradley pokazał się światu.
Ciężko mi w to uwierzyć, ale Bradley ani razu nie pojawił się na łamach goodkida, nawet w podsumowaniu 2016 roku. Albo wyszukiwarka nie działa jak należy, albo rzeczywiście coś mi umknęło. I byłoby to bardzo dziwne, bo jestem fanem wszystkich płyt sympatycznego, amerykańskiego wokalisty.
Charlesa poznałem w 2011 roku. No Time for Dreaming początkowo podobało mi się tylko w kilku fragmentach („I Believe In Your Love”), czego nie mogę napisać o Victim of Love, Changes i najnowszym, cudownym Black Velvet, które z miejsca zdobyły moje uznanie. Do debiutu dojrzewałem, na szczęście nie zajęło to zbyt dużo czasu i jak już dałem się ponieść, to na całego.
Tak samo, jak ponosi wszystkich Menehan Street Band. Ci, podobnie jak Charles Bradley, są mistrzami w swoim fachu. Może nawet jeszcze większymi i to nie dlatego, że w znacznym stopniu przyczynili się do, ekhm, bossostwa American Gangster Jaya-Z. Rzadko kiedy udaje się białym grać tak czarno, a oni proszę bardzo – brzmią niczym zespół żywcem wyjęty z nowojorskich ulic lat 70.
Aż zacytuję sam siebie:
(…) Urokliwe, pełne analogu i konserwatywnego podejścia dźwięki, przywołują wszystko, co najlepsze w czarnej muzyce sprzed pięciu dekad. Skład ponownie nie eksperymentuje, chociaż takim początkowo może wydawać się intro do „I Feel Change”, stawia na znane formy i nie robi niespodzianek. Jest za to trochę więcej spokoju, słychać radość z tworzenia muzyki i szacunek do pionierów.
Black Velvet, „pierwszy” (mam nadzieję, że nie ostatni) pożegnalny album faceta, mimo kompilacyjnego wydźwięku, całościowo jest chyba najlepszym i najrówniejszym materiałem Bradleya. Dlaczego? Więcej na ten temat znajdziecie tutaj. Polecam. I płytę, i tekst. Ja tymczasem wracam do kilku rapsów, bo ostatnio naprawdę jest czego słuchać, nawet na naszym podwórku.