Lato w mieście. Summertime ’06 – recenzja

vince staples summertime

Jak wspominacie lato 2006 roku? Ja jak najbardziej pozytywnie, baa, zapewne tamte wakacje były jednymi z najlepszych w życiu.

Mam mieszane uczucia co do Summertime ’06. Uważnie się przysłuchuję od kilku dni tej płycie i niewiele tutaj znajduję dla siebie. Sorry, taki mamy klimat. Już poprzedni materiał Vince’a był dla mnie średni. Zarapowany był w taki sposób, który kupiłem maksymalnie, ale dobór warstwy muzycznej nie przekonywał mnie kompletnie. Wiecie już czemu nie wracam do Hell Can Wait.

Tutaj jest podobnie, może trochę lepiej. Oczywiście piszę to z własnego punktu widzenia, bo z Vincem Staplesem = raperem jest mi bardzo, bardzo po drodze. Kolo jest kozakiem i być może wkrótce rozpoczną się jego długotrwałe rządy w tym biznesie. „Summertime” to jakieś apogeum (o ile w przypadku tak młodego wieku można już stawiać takie tezy) i kolejny tegoroczny punkt zwrotny w pisaniu historii rapu na nowo. „Norf Norf” czy „Birds & Bees” to kolejne perły, ale jak bumerang powraca jednak casus wcześniejszego wydawnictwa.

Za dużo ostatnio porobiło się dla mnie tego typu produkcji, że jeden z elementów – muzyka/wokal – kompletnie do mnie nie trafia i paradoksem na Summertime ’06 jest to, że wszystkich producentów bardzo lubię i szanuję. Sorry, ale sam Clams Casino, który zrobił tutaj ucztę dla moich uszu, nie wystarczy do tego, żebym momentalnie złapał bakcyl. Nie dla mnie, nie mam tutaj czego szukać, odpadam, szanuję jednak wybór, ale nie jest nam po drodze, ziomki. Żaden hejt, bo byłoby to zupełnym nieporozumieniem i najzwyczajniej nie fair w stosunku do… No własnie, czego?

Akurat tak się składa, że Vince rządzi i to tak, że nie mam pytań. Wszystko poza nim jest tłem i nie liczy się zupełnie. Wiecie, rozumiem w takim samym stopniu tych, którzy hejtują To Pimp a Butterfly (btw jedna z dwóch maksymalnych ocen w historii goodkida), jak i tych po drugiej stronie barykady. Tak samo jest tutaj i zapewne jestem w tej mniejszości. Całościowo albumu nie jestem w stanie polubić, ale poszczególne składowe każą mi raz na jakiś czas do niego wracać. No dobra, muszę to napisać. Całość na pewno nie znajdzie się na mojej końcoworocznej liście, ale tytułowy track zapisze się w pamięci nie tylko w 2015, ale i historii. To dużo, nie?

7

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Lato w mieście. Summertime ’06 – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *