Adi Nowak: „Kosh” miał być z założenia dość infantylny

Poznański raper opowiada o zmianach, singlu z Dziarmą i spotkaniu barvinsky’ego.

Adi Nowak. Chyba nie ma drugiego rapera, który by tak bardzo polaryzował moich znajomych. Jedni cenią go tylko za EP-kę, która doczekała się „asfaltowego” wydania, drudzy za etap od Ćvir w górę. Mało kto na poważnie bierze tak dobry materiał, jakim był (i nadal przecież jest!) VR, który jest na naszej rodzimej scenie unikatem i broni się niemalże pod każdym względem. Na blogu wspominałem o nim tylko raz, konkretnie w podsumowaniu 2016 roku, kiedy to zostawił świetną zwrotkę u Michała Tomasika w „Allergenie”, jeden z albumów recenzowałem na Interii, teraz przyszedł czas na krótką rozmowę.

Niedawno na rynku pojawił się Kosh. Dobra płyta, momentami wręcz bardzo („Dzieci We Mgle” i „Ultrafiolet”), i jednocześnie mój ulubiony materiał poznańskiego MC. Adi Nowak – zdecydowanie jedna z najciekawszych postaci na polskiej scenie. O zmianach, singlu z Dziarmą i spotkaniu barvinsky’ego przeczytacie poniżej.

Adi dalej pracuje na słuchawce? Czy rap sprawił, że jest już to niepotrzebne?

Zrezygnowałem z telemarketingu jeszcze przy pracach nad VR. Krok na pozór nieodpowiedzialny, ale czułem, że mogę się porwać na takie działanie pod presją czasu, którą na pewno ten krok wtedy narzucił.

Gdzie ten beztroski Adi Nowak znany z pierwszych płyt? Szybko „wszedłeś” w dorosłość.

Beztroska słyszalna na Nienajprawdziwszych, bo pewnie tę EP-kę masz na myśli, była w dużej mierze narzędziem do afirmacji ciut lepszego życia i fajnym iluzorycznym balansem dla ówczesnego.

Jak bardzo zmienił cię VR? To był eksperyment, który miał zbadać grunt, czy naturalna potrzeba rozwoju?

Ja o Koshu często myślę w kontekście właśnie takiego rodzaju sondy, bo nią z założenia jest, choć nie skłamałbym, gdybym to samo powiedział o każdym z moich krążków. Treści i formy naszpikowane moim dziwactwem, aby zagnieździć się na dłużej w świadomości odbiorcy jako lubiane, muszą w jego głowie wykiełkować. To taki shit, od którego łatwo się odbić i któremu, jak to bywa z nami – ludźmi, nie chce się dać drugiej szansy. A VR, o który pytasz, mimo braku komercyjnego sukcesu, jest dla mnie bardzo ważną płytą. Pracowałem nad nią w wyjątkowo trudnym dla mnie okresie, jednocześnie z zamiarem, powiedzmy, rozliczenia się z trudną przeszłością podręcznikowego dzieciaka z polskiej mało zamożnej rodziny. Do tego doszło, istotne dla formy krążka, założenie, które brzmiało – Adi Nowak, tylko nie płacz za bardzo, nie bierz ludzi na litość – więc też te „łzy” przybierały często formę niejednoznacznych wyrażeń, tym samym dając odbiorcy bardzo szerokie pole do ich interpretacji. Eksperymenty naturalnie od zawsze wiążą się z potrzebą rozwoju, a każdego, kto to odważnie robi i zależy mu na rezonansie z odbiorcami, można nazwać badaczem gruntu.

Postawiłeś tam na „nietypowych” producentów wśród których byli m.in. En2ak, Moo Latte i Lux Familliara. Były obawy, jak się potem okazało, bezpodstawne.

Ja w tym sektorze nie miałem żadnych. To dobrzy i uzdolnieni ludzie, którzy, jeśli nie zabraknie im zdrowia i konsekwencji, dopną swego i rozwieją te obawy, jeśli ktoś faktycznie je nabył.

W tym samym roku pojawił się Ćvir, kolejny przełomowy dla ciebie materiał.

Taak. Po moim vaflowym wylaniu introwertycznych i nie raz smutnych bzdetów, stwierdziłem, że wypada zrobić coś radośniejszego, bardziej pasującego do pierwotnych założeń istnienia muzyki. I faktycznie, można mówić o jakimś przełomie. Po numerze „Kalesony”, którego produkcją zajął się barvinsky, zacieśniliśmy współpracę, czego efektem jest nasz ptasi koncept album, na którego odbiór, w odróżnieniu do VR, nie mogę narzekać.

fot. Michał Pańszczyk

Zmiana producenta. Jak ważny jest dla ciebie barvinsky?

Kornel sprawił, że kwestię produkcji i wielu okołomuzycznych spraw można nazwać zorganizowanymi. Gość jest pomysłowy i mega ambitny. Czasami sobie żartuję, że za bardzo. Jest bardziej z popowego świata, który w wielu sektorach bywa wzorem dla nadal jeszcze brudnawego hip-hopu, gdzie można notować wiele niedociągnięć, które pierwotnie go wkurwiały. Dziś wiele z nich kwitujemy rzucając żartobliwie „hip-hop”. Ja z kolei, wbrew wizualnym pozorom, jestem tym korzennie rapowym, którego nie dziwią wszelkie nieogarnięcia, spóźnienia czy braki w podstawowym sprzęcie na soundcheckach. Od zawsze jarało mnie łączenie pozornie niepasujących do siebie skrajności, więc cieszę się, że taka fuzja zaistniała i jej efekty nie skończyły się na Koshu.

Kosh to też jego robota, choć tym razem pojawili się też Up & Down.

Tak. Przy Koshu już głośniej o tym mówimy, ale należy zaznaczyć, że i przy Ćvirze panowie mieli swój wkład. Ówcześnie jeszcze jako Minu i ∆lterate dorzucali swoje smaczki w finalnych kompozycjach i razem z Kornelem majstrowali przy miksie i masteringu. W międzyczasie przerodzili się w Up & Down, i jak wcześniej ja z barvinskym, tak teraz z chłopakami nieco lepiej się poznaliśmy, więc i na albumie nie zabrakło miejsca dla ich produkcji.

A co z Dziarmą? Skąd na nią pomysł?

Z Dziarmą poznaliśmy się w Radio Kampus. W audycji, do której nas zaproszono przy okazji premiery Ćvira, brał udział również izzeYe, któremu towarzyszyła. Przestalkowałem ją i okazało się, że ma całkiem pokaźny dorobek muzyczny, a i że rap nieprzyprawiający o wstyd leży w jej zasięgu. Jako, jak mniemam, jeden z wielu głodnych tak jakościowych eksperymentów z kobiecym udziałem, zacząłem manifestować ten głód, trując, aby rapowała po polsku. Po niespełna roku, gdy byłem w Warszawie, małym przypadkiem nasze drogi się pokrzyżowały i w wyniku mojego dalszego trucia zrobiliśmy „Placebo”. Poza tym jest zwyczajnie bardzo w porządku i kumata laską. Z parciem na „istotne showbiznesowe strefy”, w których mi się najczęściej poruszać nie chcę. To na pewno nie ostatnia rzecz, którą zaskoczyła.

Można powiedzieć, że zadebiutowała w roli raperki.

W języku polskim tak, o ile czegoś nie przeoczyłem.

A sam „Placebo”? Czy to nie jest najważniejszy singiel w twojej karierze? Dzięki niemu wzrosła twoja rozpoznawalność.

Fakt, wywołał jakieś poruszenie, i może dziś jest na świeczniku względem każdego poprzedniego, ale też bez każdego poprzedniego nie byłoby i tego. To część całości rodziny, w której nie mogę któregoś swojego dziecka kochać bardziej od reszty.

Czym ma być sam Kosh? Kolejną płytą Adiego czy czymś więcej?

Od ponad roku rozmyślam nad poważniejszym koncepcyjnym krążkiem. Miałem w planie go wydać jeszcze w tym roku, ale dojrzałem do myśli, że i jeszcze nie ta głowa, i nie te budżety, aby zrealizować to tak, jakbym chciał. Jednocześnie pisać nie przestałem i do marca uzbierało mi się sporo materiału, więc podklepałem temat Kornelowi i machina produkcyjna ruszyła. Ta płyta, to taka moja zachcianka. Chęć zainstalowania w głowach odbiorców informacji, że czego by się nie spodziewali, i tak dostaną coś innego. Motywował mnie również głód koncertowania i szacunek dla publiki, której nie chciałem serwować powtórki z zeszłego sezonu. Sam tak bym to odebrał w wypadku, gdyby nowy materiał się nie ukazał.

A to nie jest tak, że jest to naturalne przedłużenie Ćvira? Różnica jest taka, że jest ciut bardziej poważne.

Tworząc nowe, rzadko myślę o tym co już wydałem. Kosh miał być z założenia dość infantylny, ale dla równowagi, jak to mi się już zdarzało, postanowiłem się wcielić w takiego dobrego duszka, mentora, którego najwyraźniej przedstawiłem w „Promises”. Poniekąd każdy z tych numerów ma w sobie jego pierwiastek, ale czy to poważna płyta? Chyba nie.

To na koniec – na którym miejscu sezon zakończy Lech Poznań?

To już zależy od stosunku ilości zdobytych punktów względem pozostałych drużyn (śmiech).

A Adi Nowak? Gdzie będzie w przyszłym roku?

W każdej polskiej lodówce.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *