Zjednoczone dzieci jazzu i dziewczyny z funkiem między nogami

justin-bua-1981

Ostatnio mam trochę mniej czasu na pisanie czegokolwiek, ale wkrótce wszystko wróci do normy. Pracuję nad tym, ale podczas jednej z rozmów „po godzinach” wyklarował się jeden wątek, który nie daje mi za bardzo spokoju, a myślę że w kontekście polskiego rapu jest dość ciekawy.

Tak się wszystko złożyło, że poprzedni weekend spędziłem quasisłużbowo we Wrocławiu. Efekty tej wizyty nastąpią dopiero za kilka miesięcy, ale póki co cisza.

Jadąc na południe Polski z Warszawy odświeżałem sobie kilka klasycznych polskich pozycji, a moją uwagę szczególnie przykuła tymonowa Szelma. Jak na swoje czasy – niemalże doskonały materiał, który zdecydowanie wyprzedził swoją epokę, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że broni się do tej pory. Nawet jeśli ktoś się z tym nie zgadza to trudno, bo może i muzycznie to trochę archaizm z olbrzymią dozą sympatii, ale lirycznego poziomu Tymona jeszcze długo nikomu może się nie udać osiągnąć.

Mniejsza o Szelmę, bo równie ciekawym przypadkiem jest inny wrocławski materiał, Obawa Przed Potem. Powiedziano o nim już chyba wszystko, a że zrobiły to 3 osoby w kraju i kolejnych 14 przeczytało to już zupełnie inna kwestia. Jedyny rasowy polski P-funk, którego stałem się posiadaczem dzięki Druhowi Sławkowi, który to w Breslau podarował mi winylowe wydanie „swojej” reedycji. Fajnie.

Co łączy te materiały? Dwie rzeczy. Wczoraj w nocy odprowadzając koleżkę na przystanek ucięliśmy sobie krótką pogawędkę o naszym rapie. Wiecie, dwóch gości z trochę innych muzycznych światów, ale nie oznacza to, że kolegi M. rap nie interesuje. Wręcz przeciwnie, bo lubi, i to nawet takie rzeczy, które sprawiają, że w momencie mówienia o nich pojawia się delikatny uśmieszek na twarzy co może oznaczać tylko jedno. Są dobre.

Naszym hip-hopowym chłopakom brakuje luzu. Takie prostego, frywolnego i kompletnie bezprzypałowego, który charakteryzował dwie wymienione wcześniej płyty. Czerpiące garściami z hip-hopowych klasyków pokroju The Pharcyde („Ooops, Wpadka!” to takie polskie „Oh Shit”, które wcale nie jest gorsze. Jest lepsze) , A Tribe Called Quest, J5, People Under the Stairs, Freestyle Fellowship, Souls of Mischief itd. Roszja z Lulkiem w dodatku przekopali całego Clintona ze swojego najciekawszego okresu co nie zdarzyło się u nas ani wcześniej, ani później.

Mało jest tak pozytywnych materiałów w polskim hip-hopie i każda nowość, która wyróżnia się na tle reszty jest dla mnie obowiązkowa do sprawdzenia. Są płyty lepsze (rzadziej), gorsze (prawie zawsze), ale jednak to one najmocniej wyróżniają się na tle tego hip-hopowego kurwidoła. Taką jest Tego Chciałem Skuba i kwartetu Tomka Nowaka.

O poprzedniku pisałem tutaj i oceniłem go w miarę wysoko. Następca jest jeszcze lepszy, uwierzcie, ale o płycie rozpisywał się nie będę, bo zrobiłem to do „Magazynu VAIB”, który lada moment pojawi się na rynku. Może nie ma na nim wiele luzu, ale jest za to coś innego – pasja. Podobnie jak debiut Tymona i specyficzny materiał Sfondu Sqnksa trafia w maksymalną niszę, której nie chce się za bardzo komu u nas zagospodarować. Szkoda.

Jasne, to są zupełnie inne płyty, wszystkie 3 wymienione są do siebie w ogóle niepodobne, ale łączy je jedna rzecz. Czerpią garściami od najlepszych. Klasyków polskiego i światowego jazzu, funku i soulu. Ciepłych, inteligentnych, mających wartość i niosących wartość, o której się zapomina.

Uczą szukać. Czego? O tym kiedy indziej.

Zdjęcie/photo: „1981” by Justin Bua

 

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *