Własne credo. Credo – recenzja

grabson credo

Superlativez najfajniejsze może nie jest, ale ma prawie wszystko, żeby stać się najciekawszym podziemnym labelem. Wystarczy ulepszyć działania promocyjne i dobrać lepszych artystów. Ani ze mną, ani z Grabsonem nie jest im teraz po drodze.

To, co dane było mi do tej pory słyszeć z tej małej oficyny (o ile w ogóle można tak o nich mówić) było co najmniej w normie, ale były też momenty, że wyskakiwali ponad nią. Najlepsze przykłady – Kryhoo, czyli jakieś strony C Pete Rocka i Dilli oraz DJ Nambear, którego słucha się momentami wybornie. Czas na Grabsona…

Żeby jak najlepiej podejść do samego Credo polecam dopasować się do jednego z tych trzech profili. Wiem, że one najlepiej będą oddawać to, co może czuć słuchacz „relaksując się” przy najmłodszym dziecku labelu z Gorzowa Wielkopolskiego.

1) Hurraoptymista. Nałogowy słuchacz polskiego rapu. Nie ma płyt poniżej 4+/6. Ewentualnie polska blogosfera hip-hopowa.

Na Popkillerze legendarne „4+” Credo łyka jak nic (na zachętę jak zawsze), więc taka persona spokojnie daje Grabsonowi 8/10. Jara się nagrywkami koleżki z klatki obok, nie wie co to Wspólna Scena, jest wielce prawdopodobne, że nie słyszał S.P.O.R.T.u Tedego*.

Tacy jak Grabson imponują przede wszystkim toną zajawki. Błędy? Jakie błędy, każdy je popełnia. Dla każdego fana polskiego rapu.

2) Słuchacz rapu, sprawdzający z Polski tylko to, co polecają „zaufani”, ewentualnie sam szukający niszowych projektów. Nie rozumiejący fenomenu Bisza. Ja.

Przesłucha Credo na szybko, jednym uchem wleci, do drugiego już nie dojdzie, czym prędzej opuszcza głowę. Wie, że takich projektów są setki, jeśli nie tysiące w Polsce. Docenia produkcję, męczy się słuchając gospodarza, zastanawia się  po co to w ogóle się ukazało. Jest w stanie zrozumieć tych, którzy widzą w tym jakiś potencjał, nie rozumie natomiast tych, którzy mówią zdecydowane „nie”. W jakiś tam sposób jest w stanie obronić materiał, chociaż do łatwych zadań to nie należy.

Docenia zajawkę, ale nudzi się przy bezpłciowym rapie. „Miałem rzucić jak Małpa, ale gram to wciąż / I nie wypierdole was jak Amber Gold” – serio? Ani jedna historia nie wciąga. Flow, czyli jakie flow? Muzycznie jest przyzwoicie, chociaż tego typu klimaty już się dawno przejadły i stały się po prostu dla niego nudne. Zabity Za Bity, DJ Nambear, Foux i Maxiu Beats w sumie dali trochę radę.

Tak naprawdę to nic ciekawego, w dłuższej perspektywie szkoda czasu, nie warto sobie tym zaprzątać głowy. Jest zbyt dużo fajnych płyt, żeby marnować swój czas. Typowy średniak, nic więcej. Lepiej jak Małe Miasta, co akurat nie jest wyczynem, ale niesprawiedliwym wydaje się być zestawienie fejmu tamtych z Grabsonem. Niestety, na niekorzyść tego drugiego. 5/10, fizyka się nie kupi, po downloadzie delete, bo to najlepsza opcja. Zresztą, róbta co chceta.

3) Słuchacz rapu. Z Polski ewentualnie tylko klasyka do Nastukafszy włącznie. Nie akceptujący współczesnej sceny.

Można złapać się za głowę zestawiając cokolwiek z USA z Grabsonem. Nic więcej nie trzeba dodawać. 1/10

Wiecie jednak co jest w tym najlepsze? Wiecie? Ostrzegałem gościa z Superlativez, że dobrej noty nie będzie. Pytałem się dla pewności czy na pewno tego chcą. Chcieli. Nie wiem na ile moje psioczenie i narzekanie na Credo pomoże w promocji albumu, ale doceniam maks to, że bardzo uczciwie podchodzą do sprawy. Nie starają się ingerować w nic. A sam Grabson, jeden ze współzałożycieli labelu? Ani mnie nie przekonał, ani drastycznie nie odrzucił. Wyszło jednak tak, że zastanowię się mocno czy sprawdzić po raz kolejny coś od niego, no ale to Superlativez, więc szansę raczej dostanie.

* do tej pory mnie to boli jak to słyszę, a historia prawdziwa. Dziennikarze, kurwa. Słuchacze.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

3 komentarze do “Własne credo. Credo – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *