Trony Nowego Jorku

pudgee king of new york

Doskonale pamiętam okres, w którym to bardzo mocno dojrzewałem do decyzji, która miała wpłynąć na zamknięcie RAPortu. Miałem albo całkowicie zniknąć ze swoją wesołą twórczością, albo powrócić pod innym szyldem. Jak doskonale wiecie nastąpiło to drugie. Pamiętam też coś innego.

Jednym z ostatnich tekstów, które miały się ukazać na starym blogu miał być ten poświęcony kolesiowi o ksywce Pudgee (tym razem bez „The Phat Bastard”), a konkretniej jego demówce/bootlegowi – King of New York. Jakiś czas temu postanowiłem poszukać tego felietonu na swoim dysku twardym, ale jedyną rzeczą, która się uchowała to szkic z jakimiś tam ważniejszymi tezami. Cóż, przecież nic straconego, bo gdyby taki felieton się nie pojawił, to na dobrą sprawę nic złego by się nie stało, a co najwyżej kilkuset zajawkowiczów by sobie nie przypomniało (ewentualnie by nie poznało) tej niewydanej płyty. Strata o wiele mniejsza w porównaniu do całej subkultury, która jednak trochę utraciła bez tego legalnego krążka.

Historia rapu ma to do siebie, że jest w niej niebotyczna ilość doskonałych rzeczy, które nie ujrzały światła dziennego bądź nie doczekały się tego w należytej formie (temat rzeka, może kiedyś…). Dokładnie tak samo jest z King of New York, który cały czas figuruje w nieoficjalnym obiegu. Jest demem, które początkowo nosiło tytuł Niguz Fa Life. Niepozorna kaseta, z prostą i przyjemną niebieską okładką zadrukowaną prostymi informacjami, skrywa w sobie skarb, którym jest jeden z najwspanialszych nowojorskich hip-hopowych albumów ever. Tak, to nie żart.

W 1995 roku Perspective Records zdołało wydać na singlu „Think Big” grubaska, ale już nie udało im się z jego drugim LP. Niby zwykły uliczny album, ale z dala od wszechobecnego prostactwa i wyimaginowanej prostej gangsterki. Do ulicznych poetów a’la Nas raperowi też daleko, nawet do swojego kolegi Kool G Rapa, ale jest mnóstwo dobrego smaku w zwrotkach. Jak dla mnie kawałek tytułowy to jeden z najlepszych momentów lat 90. Słowo, ale najlepsze co tutaj się pojawiło to jednak produkcja i szczyt formy dwóch ówczesnych gwiazd undergroundu. Nick Wiz plus Ez Elpee. W przeciwieństwie do debiutu z 1993 roku, Give 'Em the Finger, gdzie przynudzali Trackmasters, to tutaj wspomniana dwójka oraz Da Beatminerz z Minnesotą robią to, czego wymaga się od beatmakerów.

Perspective narobiło trochę problemów, a w zasadzie przykrości słuchaczom. Serio, ale nie dociera do mnie to, jak można nie puścić legalnie takiego materiału? „Podobno” pierwotnie King… miał się ukazać w 1995 roku, potem rok później, a w 1997 roku… label został zamknięty. Problemy finansowe, brak perspektyw na komercyjny sukces itd. Bywa. Tak w ramach ciekawostki dodam jeszcze, że przez kilka lat istnienia wydawnictwa, taka sytuacja miała miejsce co najmniej jeszcze raz, tym razem w przypadku Young Zee i Musical Meltdown (na beatach znaleźli się m.in. Q-Tip, KRS One i Ski, a gościnny udział zaliczyła Lauryn Hill). Nagrany w 1996 roku i od tamtej pory wydany/wznowiony co najmniej dwukrotnie w dwóch różnych oficynach i na różnych nośnikach. Pudgee dalej czeka na wybawiciela (jakkolwiek to brzmi), a tymczasem warto wypatrywać Unreleased 92-98.

PS

Pozdrawiam Barry’ego White’a.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *