Sarkazm ze słuchaczy. Syn Słońca – recenzja

sarcast syn słońca

Styczeń. Czas podsumowań minionego roku, wyjazd do Poznania, cudowny mecz Tottenhamu z Chelsea, powracający co i rusz Far Cry 4. Gdzieś w gąszczu obowiązków i przyjemności dostaje maila z treścią, która jasno sugeruje, że warto sprawdzić jeden singiel. Aha.

Takich maili dostaję kilka tygodniowo, ale rzadko się zdarza, żeby nie kłamali. Tutaj nie miało to miejsca. „Spadam” zwiastował coś przyzwoitego. Sarcast trochę długo kazał czekać na album, ale jak się okazało – warto było. Jeśli znacie i lubicie Małe Miasta polubicie ekipę z Kartuz. A może polubicie nawet bardziej.

U mnie chyba tak się stało i pewno porównania do Małych Miast będą występowały już zawsze (i vice versa). Skupmy się jednak na dwóch kwestiach – brzmienia i wokalu. Mamy do czynienia z nowoczesną hip-hopową elektroniką ocierającą się o standardy serwowane m.in. przez OVO Sound. Jak na rodzime warunki jest świetnie i nie można tutaj nic zarzucić. Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą rozkładali całość na czynniki pierwsze i analizowali każdy szczegół, ale czy jest to aż tak istotne, skoro wszystko idealnie ze sobą współgra? Raczej nie, więc tego typu niuanse zostawmy brzmieniowym purystom.

Brat Jordah zrobił dużo, żeby udowodnić wszystkim, że warto kopać i szukać w polskim podziemiu nie stawiającym na nudne już i oklepane samplowane schematy odwołujące się do mid 90’s. Udowodnił tym samym, że można wypłynąć tylko i wyłącznie własnymi umiejętnościami. Tutaj pojawia się analogia z Michałem Lange – L’ange, który robi tutaj za jednoosobową orkiestrę z małą pomocą kilku sampli i postaci. Widzicie podobieństwa? Ani jednemu, ani drugiemu nie brakuje odpowiednich skillsów, żeby robić coś na przekór scenie i udanie wychodzić z tym naprzeciw oczekiwaniom. Dwie bardzo podobne postaci i być może taka sama ścieżka „kariery”. A i wizja muzyki, którą proponują – jest moja.

Z drugiej jednak strony rzadko występują płyty bez wad i tak jest z Synem Słońca. Ponownie analogie do MM nasuwają się same, gdzie nie mogłem wręcz słuchać Mateusza Holaka. Tutaj aż takiej pustki tekstowej nie ma. Całość jest „w bezprzypałowej normie”, ale mój główny zarzut dotyczy wokalu, który kompletnie mi nie pasuje. Głos chłopaków skutecznie powoduje odruchy każące skupić się na melodiach i… na koncepcie, który jest zaskakująco udany.

Oryginalność na polskiej scenie, dobre wzorce, niezłe rokowania na przyszłość, więc czego można chcieć więcej? Ja mam zawsze wysokie wymagania i nie inaczej jest tym razem, ale Sarcast Synem Słońca zdobył u mnie spory kredyt zaufania i jeśli nie nastąpi syndrom drugiej płyty to będę się cieszył. Nie chciałbym tylko podzielać tej radości w małym gronie, bo zasługują na audytorium trochę większe jak teraz. Wasz ruch. Słuchajcie i kupujcie najlepiej wydany krążek w tym roku w polskim hip-hopie.

Niech słońce będzie z wami.

7

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

2 komentarze do “Sarkazm ze słuchaczy. Syn Słońca – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *