Rarytas czy brakujące ogniwo?

atcqsky

Nie wiem jak podchodzicie do sprawy, ale dla mnie dyskografia danego artysty na mojej półce z płytami o wiele lepiej się prezentuje w momencie, kiedy posiadam jego krążki z remixami lub tzw. rarytasami. Nie zdarza się to zbyt często w dzisiejszych czasach (o Polsce nie mówię już z litości), ale kiedyś było to bardzo często praktykowane.

A Tribe Called Quest. Zespół – magia. Mógłbym o nich długo opowiadać, tym bardziej że w tym tygodniu oprócz kilku albumów Johnny’ego Casha zasłuchuje się w ich dwie płyty. Pierwszą jest The Love Movement, czyli ostatnie dzieło Q-Tipa i spółki. Album trochę niedoceniony przez pryzmat ciągłych porównań do poprzednich dokonań składu. Gdyby te wszystkie niuanse odłożyć na bok, to okazuje się że mamy do czynienia z bardzo zgrabnym dziełem, niewiele odbiegającym jakością od Beats, Rhymes and Life, które to znowu nie jest do końca zrozumiane przeze mnie (mimo mistrzowskiego poziomu, ale żeby aż tak?). Mniejsza o to, bo na takie dywagacje przyjdzie jeszcze czas, więc dzisiaj krótko zajmę się Revised Quest for the Seasoned Traveller, które jest zbiorem wczesnych rarytasów i przeróbek.

Trochę zastanawiające jest to, że album jest tak mało znany. Co prawda nie powala poziomem, bo jest raczej ciekawostką, którą fani grupy powinni znać na pamięć, ale właśnie tu się rodzi problem. Część osób w ogóle nie kojarzy, że coś takiego się kiedykolwiek pojawiło na rynku. A tu zonk, właśnie że się pojawiło i to dość dawno temu, bo swoją premierę miało w 1992 roku, czyli jeszcze przed wydaniem Midnight Marauders. Jak nietrudno się domyślić to znalazły się tutaj kawałki, których pierwotne wersje znalazły się na dwóch pierwszych albumach grupy plus remix „If the Papes Come”, który jest znany ze strony B singla „Can I Kick it?” promującego debiut. Coś ciekawego? Nie bardzo.

Właśnie, zdecydowana większość kawałków jest znana z winylowych singli. Jest to niewątpliwy plus, że wszystko zostało zebrane w jednym miejscu, ale czy warto? Dla fanów jest to pozycja obowiązkowa, reszta spokojnie może odpuścić, bo przecież w samym kolektywie Native Tongues była o wiele lepsza „w miarę” podobna rzecz od De La Soul. Wydane przez Rhino Records w 2004 roku De La Mix Tape: Remixes, Rarities & Classics jest jedną z najlepszych tego typu kompilacji w ogóle i przy okazji dzięki „The Hustle” przypominała o jednym z najlepszych hip-hopowych soundtracków ever – America is Dying Slowly. A u Trajbów? Oprócz kilku niezłych strzałów i remixu „I Left My Wallet in El Segudno” autorstwa mocno romansującego wtedy z rapem… Fatboy Slima (podpisanego jako Norman Cook), nie ma w zasadzie nic sprawiającego, że lepiej się poczujesz. No chyba, że chcesz, żeby towarzyszyło ci zgoła odmienne uczucie, bo na nowo nagrane „Jazz (We’ve Got)” powoduje odruchy wymiotne. Przynajmniej u mnie.

Dlaczego dzisiaj o tym wspominam? Bo kilka dni temu nabyłem ten krążek za niecałe 14 zł i w zasadzie w pełni skompletowałem dyskografię ATCQ. Rozstrzał cenowy w przypadku tej produkcji jest niesamowity. Można upolować w równie atrakcyjnej cenie jak ja, ale można też zapłacić kilka stów za nowy i zafoiowany egzemplarz. Z tego co wiem to pojawiła się tylko jedna reedycja i to w dodatku w Japonii, więc koszt tego wznowienia z 2007 roku jest niemały. Nie odradzam, nie polecam, ale jeśli cena będzie odpowiednia to bierzcie.

No, a mając dzisiaj w głowie tak „nietypowe” rzeczy to zostawiam poniżej mój ulubiony gościnny występ jednej z ulubion grup u innej jednej z ulubionych. Masło maślane.

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *