Płyty wypoczynkowe

beach-hut-237489_1280

Musiało to w końcu nastąpić… Wczoraj skończyłem urlop.

Urlop, który spędziłem tak, jak spędzić go chciałem. Towarzyszyło mi przy tym kilka płyt. Oto one.

drake

Drake Nothing Was The Same

Debiut Drake’a darzę średnią sympatią. Jest tam kilka numerów, do których wracam w miarę często, jak np. „Fireworks”, ale całościowo zdzierżyć tego nie mogę i z perspektywy czasu uważam go za mocno przereklamowane półgówno (tę połówkę, która nie jest gównem, oczywiście lubię). Take Care to już są istne wyżyny ostatnich lat, nie tylko w rapie, więc rozpisywanie się na temat tej emo perły z samymi kilerami mija się z celem. Kto nie słuchał ten trąba albo z ręką w gaciach wyczekuje polskich premier reprezentantów podziemia podziemia. Sorry. Niemniej jednak ostatnie dni spędziłem z Nothing Was The Same, które wieczorami przy otwartym oknie i delikatnym wietrze wchodziło perfekcyjnie. Do LP z 2011 roku brakuje trochę (ale są tu momenty wybitne, chcę zaznaczyć), ale naprawdę niewiele. Chociaż raz mi uwierz.

oasis

Oasis Don’t Believe The Truth

Oni się skończyli dawno temu w sumie. Beady Eye to jakiś ponury żart, nawet dla masochistów i wielbicieli Grycanek, ale „debiut” Noela jest spoko, może nawet więcej (sprawdźcie opener High Flying Birds i sekcję od czwartej minuty). Jak wiecie mam wielki sentyment do swoich szkolnych lat, więc często wracam do płyt z tamtego okresu. Jakie by nie były. S1 i Illmindem, SFP, Clipse’ami i kimś tam jeszcze. Kilka dni temu postawiłem na Don’t Believe The Truth z 2005 roku, które w sumie zawsze lubiłem, bo to takie strony C początków Oasis. Lubię piłkę i piwo, więc Gallagherowie też muszą tam być. O, Blur > oni.

printempo

Printempo Printempo

Wieczorne spacery. Jaram się od 2009, wracam raz na jakiś czas i pierwsze co, to przed oczami mam prześliczną okładkę idealnie oddającą ducha tego cyfrowego albumu. Fluctuation też jest niezłe, ale Printempo było pierwsze. Czekam na fizyk, razem z… Fluctuation. A ma wyglądać to tak:

fluc

Ładne, prawda? Wolałbym okładkę klimatycznie zbliżoną do debiutu (który też będzie w zestawie), ale ważne że będzie fizyk. Zdjęcie pożyczyłem ze strony labelu, mam nadzieję, że się nie obrażą, więc wpadnijcie do nich w podzięce i w ramach ochrony mojej osoby.

kelela

Kelela Cut 4 Me

Ultranowoczesne dźwięki, taki połamany soul, neo-soul, r’n’b, a w ogóle to nazwij to jak chcesz, bo ja z różnymi frazami się spotkałem. Żyjemy w takich czasach, że takie podkłady to obecnie standard, ale ich poziom jest nieosiągalny dla zdecydowanej większości. Jam City, Kingdom, Morri$ i pozostali zrobili TAKIE sztosy. Ucho: pierwszy punkt dla Keleli. Drugi, to po prostu ona. Spóźniłem się o kilka miesięcy – w 2013 odpuściłem słuchanie tego i trochę żałuję, bo w mojej liście końcowej na pewno Cut 4 Me byłoby wysoko.

galus

Galus Pokój Czarnych Płyt Diggin Europe: The Mission (60′-80′)

Szkoda, że nie ma już nic nowego od Footprints (chyba, jeśli się mylę, to mnie poprawcie), bo puścili oni kilka perełek, a tą największą jest z całą pewnością numer 16, który należał do Galusa. Rzecz trochę młodsza od Printempo, ale znakomicie się z nią uzupełniająca. A co to w ogóle jest? Mix piosenek węgierskich, czeskich, ruskich, francuskich, niemieckich itd. Bez żadnych szeroko znanych mainstreamów w Polsce (tak, wiem, znają u nas doskonale Locomotiv GT czy Helenę z Czechosłowacji, ale tytułów wymienić nie potrafią za bardzo. Spoko – ja również).

I urlop miałem naprawdę fajny. Za rok chcę mieć jeszcze fajniejszy i słuchać równie ciekawych płyt.

Zdjęcia/photos: pixabay.com, Export Label

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *