Międzygalaktyczne romanse. Ucieczka z Kolonii – recenzja

ucieczka-z-kolonii

Myślę, że sprawę można postawić sobie jasno. Queen Size Records jest obecnie JEDYNĄ hip-hopową wytwórnią w Polsce, na której polegać można zawsze. Powtarzałem to już niejednokrotnie, ale nie ma się co dziwić, skoro każdy ich kolejny strzał jest tym, który rozpala pewną część środowiska. I kto wie czy właśnie ten atrybut nie jest w tym wszystkim najlepszy.

Zacząłem jak buc, ale mam ku temu powód (poza tym chciałem tak zacząć). Mam trochę lepiej od was. Nieskromnie napiszę, że mam nawet znacznie lepiej i niezmiernie cieszę się z tego powodu. Od kilkunastu dni słucham sobie Ucieczki z Kolonii. Nie, nie z jakiś jebanych empetrójek. Zostałem potraktowany jak równy gość (dziwne, nie?). Słucham tego materiału z płyty winylowej. Wbrew wszystkiemu (i #wbrewskazówkom) trafiłem do elitarnego grona, którzy na długo przed premierą mieli (i chyba do tej pory ciągle mają) możliwość słuchania płyty, o której za kilka lat będziemy prawdopodobnie mówili w klasycznych kategoriach. Esencjonalnych. Może nawet i nazwiemy ją hołdem dla całej polskiej podziemnej sceny AD 2016, chociaż tego nie byłbym taki pewien, ale za to pewien jestem już innej rzeczy. Tego, że najnowsza pozycja z okazałego jakościowo katalogu QSR jest moim skromnym zdaniem najlepszym dokonaniem Magiery od czasów Oddycham Smogiem i czołówce tego, co zrobił w całym swoim życiu Roszja.

Okej, pobawię się teraz w małą hierarchizację, a ta powinna mieć w tym momencie trzy poziomy, których nazwy zapożyczyłem z tytułów kawałków tutaj zawartych. Podzieliłem to na wytwórnię, rapera i producenta. Zacznę od tego ostatniego, bo być może to największe pozytywne zaskoczenie, a już przynajmniej dla mnie.

Poziom pierwszy: „Gen”

Dwa pierwsze Kodexy to niezaprzeczalnie piękne płyty (resztę pominę, bo były strasznie nierówne, a i nie mam do nich jakiejś wielkiej sympatii), ale nie wolno w tym momencie zapominać o Lasce. Przypomnijcie sobie, kiedy to po raz ostatni zrobił coś, co powaliło was na kolana. Macie jakieś typy? U mnie jest z tym problem, bo na dobrą sprawę to od dawna nie zrobił nic, co by mnie zwyczajnie zwaliło mnie z nóg. Tegoroczne Liście przecież były świetne (o czym pisałem więcej tutaj), ale znowu to nie było jego „solowe” dzieło. Numery dla Buki, Kajmana czy Sokoła były co najwyżej fajne. Może wspomniane już Oddycham Smogiem? Ale to było przecież w 2008 roku, o ile mnie pamięć nie myli. No dobra, niech będzie. Projekt z Tymonem i Małym72, ale musiałem czekać kilka lat, żeby powiedzieć – „co on zrobił?!”. A zrobił Ucieczkę z Kolonii.

Romans postpaulboutiqueowych Beastie Boysów (najlepszy dla mnie na płycie „Ajt” zmusza do zastanowienia się, co by było gdyby „B-Boy Bouillabaisse” pojawiło się na Hello Nasty) z dobrym Kid Cudim do 2010, Wbrew Wskazówkom, późnymi Kodexami i minimalnie Evorevo tworzonego wraz z Igorem Boxxem to jedna z ciekawszych fuzji szeroko pojętej muzyki miejskiej, która się u nas ostatnio pojawiła. Może nie najciekawsza, ale z całą pewnością ścisła czołówka. Wskażcie mi proszę drugiego producenta w Polsce z takim stażem, który cały czas kombinuje, próbuje czegoś nowego i z reguły mu to wychodzi? Ciężko, co? „Piach” z swoimi bębnami przypomina trochę kosmiczne produkcje… Swizz Beatza z okresu trzeciego Blueprinta (to nie żart), a zostając jeszcze przy jakimś dziele Jaya, to Carter powinien był zabijać za takie „Gdyby Nie”, żeby tylko się znalazło na do bólu przeciętnym Magna Carta… Holy Grail. Odniosłem się do nie tak odległych czasów, ale pójdę teraz w drugą stronę i wspomnę o pulsującym londyńskim „Pustym Mieście”, z fenomenalnym Kościeyem tak BTW, które powinno być jednym z podkładów następnego Ghostpoeta.

Poziom drugi: „Śpiew Syren”

Równie ciekawie wygląda sytuacja z Roszją, bo znowu ten ancymon (tak, tak, ancymon) udowadnia, że jest jednym z najlepszych polskim raperów ever. Raperów z kategorii trudnych, niedocenionych i przede wszystkim niezrozumiałych, którzy dawno temu wyprzedzili swój czas (check Dusza Podziemia, Sfond Sqnksa i Wbrew Wskazówkom, które jest najlepszym konceptualnym polskim albumem hip-hopowym i nikt rozsądny nie powinien temu zaprzeczyć). Jeden z tych, którzy wnieśli pewien gen do całej kultury, idąc w tym momencie nazewnictwem mistrzowskiego kawałka otwierającego stronę A. Nie opowiadam już o małej pomocy produkcyjnej, chociażby przy „Gdyby Nie” (dobra, dobra, dał tu klawisze, ale radzę zwrócić uwagę na rytmikę i ten prosty refren!) i „Pustym Mieście”, bo to jest o wiele mniej istotne.

„Uciekam Do Przodu”

Nie ma powrotu do przeszłości,

Po prostu to jest niemożliwe, powiem coś ci

Najważniejszy jest tutaj styl i jest to chyba pierwsza płyta Jarosza, kiedy to nie muszę skupiać się na tekstach, żeby czerpać pełną przyjemność ze słuchania jego osoby. Rzec styl, flow, oryginalność jak u Eldoki, to trochę mało, bo pełna rozkosz poznawania albumu wypływa w momencie, kiedy ten zaczyna podśpiewywać. Ta melodyjność w połączeniu z dobrze znanym rapem i mocą jego liryki (a także Jota, który się pojawia w quasisinglowym „Zimnej Wojnie 2.0”) nie zawodzi.

Same superlatywy, a co z wadami? Ciężko mi cokolwiek napisać na ich temat, bo na dobrą sprawę dostałem to co chciałem. Spójny album z dobrymi zwrotkami i podkładami. Owszem, mniej chętnie będę wracał do „Dzikiego Wschodu” i „Cyfrowych Snów”, ale bardziej mierzi mnie coś innego. Rasowy hip-hop to nie tylko MC i beatmaker, ale również i DJ. Szkoda, że obecność Slime’a nie jest tutaj zbyt duża, bo momentami aż się prosi, żeby wniósł coś więcej.

Poziom trzeci: „Zimna Wojna 2.0”

Na sam koniec pozwolę sobie też oczywiście podywagować na temat samego wydania. Internet trochę płacze, że album pojawi się tylko i wyłącznie na winylu. Drogie Queen Size Records, co ja wam mogę w tym momencie powiedzieć? Wiem, że nie będzie kompaktu, kasety i wersji cyfrowej, ale zastanówcie się nad zwiększeniem audytorium. Wiedzcie, że jest grono ludzi w tym kraju, którzy mają gdzieś przebierańców wraz z całą nastoletnią pedaliadą i szukają dobrego brzmienia. Jeżeli wy im go nie dostarczycie, to dalej będą żyli w przeświadczeniu, że polska scena ma niewiele do zaoferowania. Nieprawda. Nie jest tego dużo, fakt, ale spójrzcie teraz, hmm, na mnie. Ja też dawno temu sam musiałem szukać i mocno się starać o to, że posłuchać Lootpack, Deltrona, Defariego, nie mówiąc o Yeshua Dapo ED czy Juggaknots. Było ciężko, ale dawałem radę. Niech chociaż oni mają trochę lepiej, ułatwcie trochę zadanie i dajcie im szansę. W jakiejkolwiek formie. Musicie też wiedzieć, że płyt i kobiet się nie pożycza, a było już kilku kolesi, którzy chcieli zabrać ode mnie ten album na kilka godzin… I jak myślicie, co zrobiłem?

Bonus level: „Cyfrowe Sny”

QSR… Wygraliście tym, że wydaliście album, który jest w waszym katalogu numerem dwa po Blunted Album, a te przecież plasuje się w moim top 10 polskiego rapu. Dajcie teraz wygrać słuchaczom, których nie trzeba będzie numerować tak jak mnie #79/300.

8

Autor: Dawid Bartkowski

Bloger, pismak, krytyk, prowokator, pijarowiec.

Jeden komentarz do “Międzygalaktyczne romanse. Ucieczka z Kolonii – recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *